30 grudnia 2008

PODSUMOWANIE 2008 CZĘŚĆ 5. KLUBOWE.

Wymyśliłem sobie w tym roku jeszcze jedną, ważną dla mnie, kategorię. Poniżej znajduje się zestawienie numerów typowo klubowych. Znalazły się w nim kawałki, które ruszyły i ruszają mną najbardziej. Wśród nich znaczną przewagę maja z pewnością numery wydane dla wytwórni Freerange, ale cóż poradzę na to, że to właśnie ten label jest moim ulubionym, jeśli mowa o muzyce tego sortu. Zestawienie jest bardzo subiektywne. Można powiedzieć, że to moja pierwsza „dziesiątka” ?;) Nierozwiązaną tajemnicą pozostaje niestety, co za kawałek zagrał Lexus podczas imprezy Beats Friendly na festiwalu Audioriver. Gdybym wiedział, to ten numer z pewnością znalazłby się na pierwszym miejscu;)

A więc uwaga, oto dziesięć najlepszych klubowych kawałków 2008.

1. Palm Skin Productions – Lose It /Freerange Records/
2. Swayzak – Bunnychops /Swayzak Recordings/
3. Ame/Henrik Schwarz/Dixon – D.P.O.M.B (version1) /Innervisions/

4. Loco Dice – Breakfast At Nina’s /Desolat/
5. Linkwood – RIP /Prime Numbers/
6. Roland Appel – Secrets /Sonar Kollektiv/
7. Shur-I-Kan – Letting You Down /Freerange Records/
8. Marbert Rocel – Cornflake Boy (Solomun Vocal Remix) /Compost/
9. Joris Voorn – The Deep (Jimpster Remix) /Freerange Records/
10.Dapayk & Padberg – Island (Noze Remix) /Mo’s Ferry Productions/

A tutaj okładka EPki, na której znalazł się zwycięski singiel.

27 grudnia 2008

PODSUMOWANIE 2008. DODATEK.

NAJLEPSZE EVENTY
Sporo się w Polsce dzieje. Tak naprawdę, jeśli chciałoby się zaliczyć wszystkie wakacyjne festiwale i załapać się także na jesienną turę plus wszystkie koncerty gwiazd, jakie się w tym roku w naszym kraju pojawiły (Tricky, The Roots, Alicia Keys), trzeba wydać sporo forsy. Ważna jest więc selekcja, a było w czym wybierać. Mnie samemu udało się zaliczyć dwa festiwale i kilka mniejszych koncertów. I chociaż nie jeżdżę nałogowo na wszystkie tego typu atrakcje, to pozwoliłem sobie wybrać te trzy, które zrobiły na mnie największe wrażenie.

1.Festiwal Nowa Muzyka w Cieszynie 27-29 czerwca 2008
Jak zapowiadają twórcy festiwalu, to już ostatni FNM w Cieszynie. Kolejna edycja ma odbyć się w Katowicach. A szkoda, bo moim zdaniem zabija to cały klimat, który wydarzeniu towarzyszy. Atmosfera pikniku, namioty i soczyście zielona trawa rozleniwiają i pozwalają oddać się słuchaniu w 100%. W tym roku w Cieszynie gościły prawdziwe gwiazdy i gdyby to tylko było możliwe powtórzyłbym chętnie kilka występów (Jamie Lidell, Prefuse 73 + Dimlite czy Deadbeat).

2. Beats Friendly Night @ Rondo Sztuki, Katowice 14 czerwca 2008
Beatsi jak zawsze w najlepszej formie, do tego świetne miejsce, jakim jest (było?) Rondo Sztuki i live act zaproszonego Maximiliana Skiby złożyły się na cudowną i szaleńczo-taneczną noc. Każdy event z udziałem tego kolektywu, na którym miałem okazję być, wspominam bardzo mile, ale to właśnie czerwcowa noc zapadła mi w pamięci najgłębiej. Więcej takich akcji, życie jest wtedy naprawdę kolorowe.

3. Loco Star @ Elektro, Katowice 6 listopada 2008
To drugi koncert Loco Star, na którym miałem okazję być, ale występ w Elektro zdecydowanie bardziej mnie ‘zelektryzował’ niż ten w RS. Był dłuższy i obfitował w większa ilość niespodzianek. Jakościowo bez porównania. Jedyny niedosyt pozostawiła publika, która gdzieś wycofana, wcisnęła się w miękkie fotele. Cała reszta – czysta magia. Jakieś życzenia? Jasne, Locosy grywajcie tu częściej!

PRYWATNE ODKRYCIE 2008.
W zasadzie to takie odkrycia są trzy. Pierwsze jest po prawdzie nie tylko moim odkryciem, ale również ( nawet przede wszystkim) odkryciem światowym. To duet Crystal Castles, który totalnie wbił mnie w ziemię swoim krążkiem. Nowobrzmieniowa fuzja 8bitu, punku, elektro i elementów rave’owego szaleństwa. Zaskoczył mnie sam fakt tego, że mi to po prostu podoba. Drugim odkryciem, które w zasadzie też mogłby stanowić ogólne odkrycie jest wytwórnia Prime Numbers. Ten młody label prowadzony jest przez Trus’me – autora znakomitego krążka ‘Working Night$’. PN zasłynęła już ze świetnego połączenia house i techno z odrobiną duszy oraz płynącą atmosferą. Autorska kompilacja tegoż labelu, to moim zdaniem kompilacja roku – wypchana jest po brzegi świetnymi numerami. Trzecim odkryciem, tu już bardziej na użytek prywatny jest seria Fabric, do której wcześniej podchodziłem z pewną rezerwą. Przełamałem się w tym roku i nie żałuje. Mixy dla klubu Fabric to jedne z lepszych ukazujących się na rynku. Na pewno będę je śledził w 2009.

NAJBARDZIEJ PRZEREKLAMOWANY TREND.
W tym roku, chyba brakuje czegoś, co mogłoby wypełnić tę część podsumowania. Choć jeśli ktoś chciałby się uprzeć pewnie znalazłby drobny uwieracz2008. Dla mnie to chyba cały szał związany z rave’em. Ale to się działo tak totalnie z boku moim zdaniem, że specjalnie mi nie wadziło.

WPADKA FONOGRAFII
W tym roku będą to opóźnienia z dystrybucją płyt na polski rynek oraz ciągłe lansowanie znanych i sławnych a brak wsparcia dla nowych, a świetnych. I co tu więcej dodawać poza jednym: oby to się poprawiło w przyszłym roku…


Wkrótce pojawi się najważniejsza chyba część podsumowania: najważniejsze płyty ze świata. Zapraszam już niedługo

26 grudnia 2008

Pierwsze podsumowania 2008


Serwis diggin.pl zamieścił już ogromne podsumowanie muzyczne 2008, w którym palce maczało wiele osobistości. Między innymi M-Cut, Wojtek z SideOne, Piotr z WaxBox czy Piękni Chłopcy.
Całość do zobaczenia na stronie diggin.pl.



Swoje podusmowanie muzyczne zamieścił również Maceo. Uczynił to na swoim MySpace. Warto się przyjrzeć i tej dziesiątce. Zaskoczyło mnie pierwsze miejsce - sprawdźcie sami!



W najnowszym numerze LAIFa również roi sie od podsumowań. Podobno już do kupienia, ale ja jeszcze nie spotkałem. Więcej na stronie laif.pl i redakcyjnym (choć troche ostatnio opuszczonym;) blogu.

Dwie najpopularniejsze strony traktujące o muzyce, która lubię najbardziej - nowamuzyka.pl i 80bpm.net - ogłosiły plebiscyty na najlepszy krążek roku 2008. Głosowanie chyba do końca grudnia, więc zostało jeszcze kilka dni na oddanie swoich głosów. Można zgarnąć płytki;)

24 grudnia 2008

Święta, Święta...!


Na tegoroczne święta życzę Wam po prostu miłej atmosfery, super prezentów (a zwłaszcza płytowych;). W przyszłym roku mnóstwo niebanalnej, ciekawej i zaskakującej muzyki, cudownych eventów, świetnych imprez. Oby w 2009 ukazało się niemniej płyt niż w tym roku, a mp3 NIE wyparły płyt CD ;)
Wesołych świąt!!!
PS. sprawdźcie koniecznie tegoroczny świąteczny utwór z wytwórni Sonar Kollektiv. Tym razem jest to 'Last Christmas' w dwóch wersjach wykonywanych przez micatone. Bez strachu - zagrali bardzo przyzwoicie, pobili oklepany oryginał! ;)
PS2. A tutaj prezent od tegoż labelu. Wykonana na żywo piosenka 'Ocean Queen' Clary Hill wersja akustyczna do ściągnięcia za darmo! Kliknij prawym i ZAPISZ! :))

Wszystkie Covery Świata


Stary pomysł: album z coverami. Są trzy rodzaje takich płyt. Albo nagrywa się covery jednego artysty (jak np. ‘exit music songs with radioheads’), albo jeden artysta nagrywa covery kilku (Mark Ronson ‘Version’), albo po prostu robi się zbiór różnych coverów, nagranych przez różnych artystów. Trzeci typ reprezentuje kompilacja ‘Wszystkie Covery świata’ Przy okazji mamy promocję Polskiego Radia Euro i oczywiście audycji Uli Kaczyńskiej o tej samej nazwie, co tytuł kompilacji.
Na dwóch płytach znalazło się 28 utworów podzielonych na muzykę ‘z kraju’ i ‘ze świata’. Opiniować można głównie pierwszy krążek, gdyż powstał specjalnie na okazję wydania tegoż albumu. Autorka audycji poprosiła młodych, polskich wykonawców o nagranie piosenek mniej lub bardziej znanych słuchaczom muzyki. Znalazło się miejsce dla Maanamu, papa Dance, Lady Pank, Lombard czy Andrzeja Zauchy. Ci oczywiście, byli coverowani, a kto za to się wziął i jak wypadł to już inna bajka.
Ogólnie można rzec, że płytka jest bardzo ciekawa, udana i po prostu fajna. Ale są momenty, w których zgrzyta. Najsłabiej z powierzonego zadania wywiązali się Cool Kids of Death, Cinq G i Oszibarack. Ci pierwsi po prostu zrealizowali kawałek słabo, nie podoba mi się ich wersja numeru Siekiery, Cinq G – to chyba z założenia, po prostu regałowe zaśpiewki z polskim wykonaniu, to trochę jak symulowanie jamajskiego pochodzenia. A Oszibarack? Tu chyba jestem najbardziej rozczarowany, liczyłem na nieco bardziej elektroniczną interpretacje. Na płycie, gdzie tak naprawdę dominują zespoły z korzeniami rockowymi nieco elektroniki byłoby ciekawą odmianą. Wrocławski kolektyw postanowił jednak nieco zaostrzyć swoje brzmienie, co niekoniecznie może się podobać. Najlepiej za to prezentują się: Pogodno – ponad 9 minutowa interpretacja kawałka Kombi ‘Nie ma zysku’ powala na kolana, Dick4Dick – panowie wraz z Anną Patrini zaprezentowali arcyciekawy remix numeru Izabeli Trojanowskiej, Renton z bardzo energetycznym wykonaniem kawałka ‘Stan pogody’ i Novika, która w towarzystwie producentów Magiery i Małego 72 wyśpiewała ‘Szał niebieskich ciał’ – snujący się klimat i nastrój udzielają się z każdym kolejnych wysłuchaniem. Zaskoczyła Marika – co prawda zwrotki utworu ‘Daj mi tę noc’ – szczerze – spaprała totalnie, za to refren wynagradza wszystko, gdyby tylko całość była zaśpiewana w taki sam sposób, byłby cover płyty.
Na drugiej płycie otrzymujemy zbiór coverów ze świata, które wybrała autorka. Uwagę przykuwają interpretacje Baby Charles, Goldfrapp, Le Tigre czy Placebo. Ogólnie na tej części kompilacji, brak słabych momentów. Może z wyjątkiem 30 Seconds To Mars, którzy wzięli się za numer, za który NIKT nie powinien się brać – ‘Hunter’ Bjork. Niestety, nie dali mu rady. Tak czy inaczej, warto posłuchać.
Płyta to przede wszystkim fajna zabawa. Covery zaskakują, nieraz drażnią, nieraz cieszą, zawsze jednak miło jest przypomnieć sobie stare, dobre utwory, za które wzięli się bardzo ciekawi reprezentanci polskiej sceny. Polecam tym, którzy nie mają nic przeciwko ruszaniu kultowych kawałków. Inni chyba się po prostu wypną.

22 grudnia 2008

The Bug - London Zoo


Niezliczone litry agresji? Niekoniecznie. Choć rdzawa okładka sugeruje coś zgoła innego. Na niej tylko jeden napis: ‘THE BUG’. To trzecia płyta producenta z Anglii. Wydana dla Ninja Tune – wytwórni, która uwielbia z jednej strony gromadzić projekty przyjemne, gładkie i wzruszające jak the Cinematic Orchestra, nieco eksperymentalne niczym mr.scruff i typowo miejskie- tu podam jako przykład ‘London Zoo’.
Co konkretnie otrzymujemy na albumie? Jak może było się spodziewać to fuzja reggae, dancehall’u i dupstepu. Całość mocno przybrudzona – prosto z ulicy do naszych głośników. Jest przede wszystkim bujająco. The Bug to świetny producent – jego muzyka broni się sama. Mimo wszystko postanowił jednak zaprosić kilku gości. Moim zdaniem najjaśniej wśród nich świeci Warrior Queen – jej wokal (zwłaszcza w ‘Poison Dart’) brzmi podobnie do M.I.A – obie mają identyczny Power. W zasadzie to tracki z jej udziałem są najlepszymi – dokładniej: wybijającymi się poza i tak GENIALNIE WYSOKI poziom, jaki trzyma ten krążek. Z racji swej instrumentalizacji zwraca uwagę numer ‘Freak Freak’ – mroczny i łagodnie płynący ze świetną linią basu. ‘Judgement’ przykuwa uwagę ciężkim początkiem i wokalem zaproszonego Rickiego Rankinga. Podobnie ma się sprawa z ‘Too Much Pain’ – przestrzenny utwór, pełen niewyjaśnionej tajemnicy ukrytej w melodii refrenu. Nieco mocniejszy atak przypuszczają otwierający płytkę ‘Angry’ z udziałem Tippa irie oraz ‘Jah War feat. Flowdan. Ten drugi pojawia się również w numerze z zapadającą w pamięć zaśpiewką – ‘The Warning’. Całość jest niezwykle przemyślana i zrównoważona. Od skocznych ‘Angry’ i ‘Murder We’ przez co raz cięższe klimaty docieramy do końcowych kawałków, które często wywołują ciarki na plecach.
Wrogowie regowych wokali nie mają się tu czego czepiać, gdyż te są ładne i „zakamuflowane”. Ci, którzy boją się zbyt ciężkiego brzmienia, z którego dotychczas znany był The Bug, mogą odetchnąć z ulgą. Wreszcie wielbiciele producenta mogą stwierdzić, że ten krążek jest potwierdzeniem wielkiej klasy artysty. Zdaniem: może nie tyle album dla wszystkich, co dla tych otwartych na świeżą i nienużącą muzykę. Bardzo ważny album tego roku.

19 grudnia 2008

PODSUMOWANIE 2008 CZĘŚĆ 4. NAJLEPSZE POLSKIE PŁYTY.

Podkreślałem już fakt tego, że w 2008 roku na rynku ukazało się wiele polskich płyt z nurtu, który mnie interesuje. Co więcej: te krążki są naprawdę bardzo ciekawe i wartościowe. Serce rośnie, bo poprzedni rok charakteryzowała ogromna polska posucha. Żeby utrudnić sobie zadanie, w tym podsumowaniu ilość miejsc dla albumów z Polski została ograniczona. Było w czym wybierać, było nad czym się zastanawiać i oto jest.

Najlepsze polskie krążki dostały w podsumowaniu 7 miejsc.

7. Pinnawela – ‘Soulahili’
Siostry Przybysz, po rozpadzie Sistars, ostro wzięły się roboty i zaatakowały nas dwoma albumami. Jednym jest właśnie solowy projekt Pauliny. Wydana własnym sumptem płyta okazała się być remedium na zamierającą polską scenę soulową. ‘Soulahili’ to pełna poruszających momentów, melodii, a przede wszystkim pięknego głosu wokalistki. Bez kompromisów i bez wstydu.

6. O.S.T.R. – ‘Ja Tu Tylko Sprzątam’
Ktoś może zarzucić ostremu, że wydaje płyty każdego roku, przez co staje się wtórny. Ale nawet jeśli, to przecież dlaczego ma nie wypuszczać bardzo dobrych płyt. Jego bity, z krążka na krążek stają się coraz lepsze, rymy tną jak brzytwy, a poruszane przez niego tematy dalekie są od banału i histerii dziecka z bloku. To dobra, życiowa płyta z przesłaniem i genialną muzyką.

5. Envee – ‘Recipes’
W oczekiwaniu na autorską płytę świetnego producenta otrzymujemy zestaw remixów, w których maczał palce. Dwupłytowy zestaw wypełniają interpretacje takich kawałków jak ‘Inspirations’ Sistars ‘Moje życie’ Sofy czy ‘I See A Different You’ Koop. Fakt, że nie jest to jakaś specjalna nowość, ale naprawdę zasługuje na wyróżnienie. Envee to polski producencki skarb – z niecierpliwością oczekuję na jego solowy album.

4. Silver Rocket – ‘Tesla’
Wszyscy piszą, że koncept album, nie chcę ich powtarzać. Bardzo dobrze zagrana płyta, spójna i ciekawa. Wzbogacony o kilka nowych osób skład projektu Silver Rocket, obrał sobie za cel ukazanie życia Tesli –intrygujące, że padło akurat na niego. Do tego jego mini biografia w gazeto stylizowanym booklecie. Czyta się z zainteresowaniem, słucha z przyjemnością. Jedyny zgrzyt to ‘Unhappy Songs’ – moim zdaniem Mariusz Szypura nie przebił poprzedniego albumu. Mimo to bardzo wartościowy krążek.

3. Fisz Emade – ‘Heavi Metal’
Jedyna rzecz, która mnie irytuje na nowej płycie braci Wu to numer ‘666’. Reszta jest potwierdzeniem wielkiej klasy Fisza i Emade. Zarówno warstwa tekstowa jak i muzyczną są genialne do tego stopnia, że albumu można słuchać na okrągło (gdyby nie numer jeden na liście;). To nie tylko hip hop – to coś więcej, dużo więcej. Produkcja na światowym poziomie i proste, trafiające w cel w teksty. Oby następny album był rozwinięciem pomysłów pokroju numerów ‘Wiosna 86’ ,’Heavi Metal’ czy ‘Kawa i papierosy’.

2. Noon –‘Pewne Sekwencje’ EP
Dziwić może wysoka pozycja EPki w zestawieniu. Ale ta pięciotrackowa płytka to ogromny ładunek piekielnie świetnie zrealizowanych instrumentali, 8bitowego klimatu i kunsztu producenckiego Noona. Być ta Epka nie ukazałaby się w ogóle, gdyż ten postanowił wszystko wywalić w niebyt. Na szczęście otrzymaliśmy część jego pracy i wiemy, że ta właśnie cześć przeszła najostrzejszą selekcję. Kontemplacyjna muzyka współczesna na światowym poziomie. Konieczne.

1. Loco Star – ‘Herbs’
Za każdym razem, kiedy włączam krążek trójmiejskiej grupy, czuję ciarki na plecach. Nie ma mowy o słabych momentach, nie ma mowy o przekombinowanych kawałkach, nie ma mowy o mdłym klimacie. Jest za to solidny pokaz muzyki, która znakomicie może konkurować z płytami napływającymi z zachodu. Bo w Polsce – nie ma dla nich konkurencji. Loco Star swoją drugą płytą udowodnili, że granie to dla nich przyjemność, a do tego wychodzi im to tak pięknie, cudownie i zgrabnie, że brak słów. Każda sekunda tej płyty to dla mnie dzieło. Wracam i będę wracał z wielkim uśmiechem. Wielki szacunek i pokłony!

18 grudnia 2008

Prime Numbers compiled & mixed by Trus'me


Kiedy na rynku pojawia się nowy, początkowo mało popularny label, jedyna reklama prócz Internetu to w zasadzie rekomendacje DJów i nałogowych diggerów. To pozwala wytwórni wypłynąć na nieco szersze wody. W przypadku Prime Numbers było nieco inaczej. Pewnie dlatego, że za szefowanie temu labelowi wziął się nie kto inny jak Trus'me – autor najlepszej płyty w 2007. Krążek wypełnił housowymi perełkami, w które mocno wplótł disco elementy, dialogi i sample, dzięki którym uzyskał niesamowitą atmosferę. Fakt, że to właśnie on założył Prime Numbers, zainteresowanym pozwolił łatwiej do wytwórni dotrzeć.
Można się spodziewać, że label ten wskrzesza erę disco w równie zaangażowany sposób jak próbuje robić to Trus’me. Nic bardziej mylnego. Na EPkach, które regularne ukazały się przez cały rok, otrzymywaliśmy prawdziwe perły muzyki house. Ciekawe pod względem brzmieniowym, a do tego mocno taneczne. Niestety, wydane jedynie na winylach i plikach mp3, dostępne były dla posiadaczy adapterów i tych, którym nazwa mp3 nie przeszkadza.
Teraz się to zmienia. Prime Numbers postanowiła swą muzykę zebrać na kompilacji i pchnąć na CD. Świetne posunięcie, a co dostajemy? W zasadzie to, co wcześniej ukazało się na winylach. Mimo wszystko jednak, taka muzyka w tak dużym natężeniu potrafi przybić do podłogi i solidnie przy niej trzyma – po prostu: kładzie na łopatki. To zbiór świetnej, pełnej duszy muzyki z szufladki house i techno. Stanowi n-ty dowód na to, że pejoratywne znaczenie tych dwóch słów, to duża pomyłka. Pojawia się cudownie płynący numer ‘Lost Experiment’ Linkwooda, jego równie genialny kawałek ‘RIP’, w którym wokale znów (podobnie jak płyta ‘Working Night$’ Trus’me) przywodzą na myśl zatłoczony klub z lat 70 czy 80. Bujające i zaskakujące zabarwienie reggae w ‘Jah Bless’ NapiHedz’a czy nieco chillujące ‘Black Thoughts’ Reggie Dokesa. Wszystko, bez wyjątku, jest efektem bardzo dużego talentu producentów wydających dla tego labelu. Byle kogo tam nie wpuszczają. Kompilacja jest dwupłytowa – pierwsza płyta nazwana mixtape to kawałki, które zmiksował sam Trus’me, zaś druga to pojedyncze tracki, które zostały wykorzystane w mixie. Jako bonus, na drugim krążku wydłużona wersja ‘RIP’ (Jeden z numerów roku 2008!)
To naprawdę bardzo ciekawy zbiór. Szkoda przepuścić okazję do zaznajomienia się z muzyką oferowaną przez Prime Numbers, zwłaszcza, że to coś świeżego i wciągającego. Coś jak Freerange, ale mniej w tym techniki, a więcej soulu. Zresztą, dobrze wiecie, że dla mnie to kompilacja roku. Z niecierpliwością oczekuję na kolejne wydawnictwa z Prime Numbers – ten label jest niesamowicie warty uwagi i przekopywania Internetu w poszukiwaniu informacji na temat kolejnych jego wydawnictw.

(Więcej informacji i próbki do odsłuchu na www.pnrecords.com a kompilacja do zdobycia na www.sideone.pl )

Southport Weekender vol. 7


Zimowa pora, podobnie jak rozgrzane słońcem powietrze w lecie, skłania ku leniuchowaniu. Jednakże to również pora, kiedy zmęczeni już mijającym rokiem musimy zdobyć się jeszcze na trochę sił, by ładnie przygotować świąteczny stół, przystroić choinkę i, w tłumie ogarniętym szałem zakupów, nabyć prezenty dla bliskich. Gdzieś w tym wszystkim wypada też znaleźć czas na odpoczynek. Warto wtedy w odtwarzaczu umieścić krążek, który ukoi swym spokojnym brzmieniem, przyjemnie płynącymi dźwiękami i beztroską atmosferą. Taka właśnie jest kompilacja Southport Weekender.
To już siódma część tej serii, a ja musze przyznać, że słyszę o niej po raz pierwszy. Składa się z dwóch płyt. Na pierwszej znajduje się mix przygotowany przez niemiecki kolektyw Jazzanova. Świetnie zmiksowany leniwy, choć lekko podrygujący, house. Znalazło się w nim miejsce na sporą ilość smaczków. Pojawiają się dobre remixy znanych ze stajni Sonar Kollektiv Evy Be (‘She Walks Alone’ w remixie Marcusa Worgulla) czy Recloose (‘Catch A Leaf’ w wersji Marka de Clive Lowe). Umieszczony też został świetny numer Henrika Schwarza ‘I Exist Because Of You’ o południowym zabarwieniu. Całość brzmi bardzo spójnie i nadaje się i jako tło do przedświątecznej krzątaniny, i jako tło do poświątecznego chillingu.
Druga płyta to mix mr.scruffa. To typowy mix muzyki disco z lat 70 i 80 poprzedniego stulecia. Zmiksowane naprawdę szybko (21 numerów w godzinę). Jako deser i – moim zdaniem – najjaśniej świecącą perełkę na kompilacji, dostajemy nagranie Theo Parrisha ‘Soul Control’ – jedenastominutowa kompozycja w klimacie typowym dla producenta: disco house ze wstawkami wokalnymi (tutaj: Alena Waters), które wszystkiemu nadają klimat. Oprócz niego w mixie pojawiają się również: Mark V Unlimited, Sparkle czy Ray Frazier.
W kontekście myślenia prezentowego ta kompilacja jak najbardziej może wylądować pod choinką. Nie tylko zawiera naprawdę przyjemną i ciekawą muzykę, ale również jest wydana w bardzo ładny sposób. Trzyzakładkowy digipack, brązowa kolorystyka i różowe ciapki, płyty tez różowe. Całość bardzo estetyczna i z pewnością ładnie będzie się prezentować na półce każdego audiofila. Jeśli macie do wyboru składaka z serii ‘The Best chill music’ albo ‘Southport Weekender 7’ koniecznie łapcie za tą drugą!

17 grudnia 2008

PODSUMOWANIE 2008 CZĘŚĆ 3. NAJLEPSZE TRACKI.

Pojedyncze tracki w podsumowaniu dostały 15 miejsc.

15. Logistics – ‘Slow Motion’
14. Jazzanova feat. Ben Westbeech – ‘I Can See’
13. Fisz Emade – ‘Heavi Metal’
12. Recloose feat. Joe Dukie – ‘Deeper Waters’
11. Katalyst feat. Steve Spacek – ‘How Bout Us’
10. Booka Shade – ‘Charlotte’
9. Portishead – ‘Magic Doors’
8. Loco star – ‘Elusive’
7. Crystal Castles – ‘Courtship Dating’
6. mr.scruff – ‘Get on Down’
5. Hot Chip – ‘We’re Looking For A Lot Of Love
4. Simbad – ‘DNA Metamorphosis’
3. Linkwood – ‘RIP’
2. The Chemical Brothers – ‘Keep My Composure’
1. Plan B feat. Cell 7 – ‘That’s Wassup’

16 grudnia 2008

PODSUMOWANIE 2008 CZĘŚĆ 2. NAJCIEKAWIEJ WYDANE.

Ten element podsumowania pojawił się już w ubiegłorocznym zestawieniu. Wziął się stąd, iż bardzo lubię ładnie wydane płyty, które kuszą okładkami i które bardzo ładnie się prezentują. Dodatkowo po zakupie płyty, fajnie jest wywalić gały i stwierdzić: „jak to jest ładnie wydane”.
Najciekawiej i najładniej wydane płyty dostały 3 miejsca w podsumowaniu.

3. Prime Numbers compiled & mixed by Trus’me
Wydawnictwo to pojawia się już drugi raz w zestawieniu. Prócz dużej wartości brzmieniowej, zostało oprawione w ciekawy sposób. Ascetyczny digipack: dwie czarne tacki na CD i zero bardziej szczegółowych, niż tracklista, informacji. Dodatkowo ładny front cover i logo wytwórni na grzbiecie. Wszystko czarno białe. Plus nadruki na krążkach – zdjęcia kaset magnetofonowych. Klimat ubiegłej dekady i zgrywanego mixtape udziela już się od samego patrzenia!

2. Loco Star – Herbs
Polska płyta bogata w przecudne dźwięki i pięknie wydana. Wszystkie ilustracje, rysunki są autorstwa Marsiji. Otrzymujemy także teksty utworów, wypisane ładną czcionką, we wklejonym do digipacka booklecie. Kolorystyka komponuje się z ziołowym tytułem i utrzymana jest w brązach i zieleniach. A jak ktoś się postarał to dodatkowo otrzymuje piękne rysunki… ;)

1. mr.scruff – Ninja Tuna
Czterozakładkowy digipack wykonany z tektury z …odzysku. Cudownie pachnące, extra sztywne i do tego szare jak papier toaletowy słabej jakości. Ozdobione zabawnymi, jak zwykle, rysuneczkami Andy’ego i śmieszną scrufferską czcionką. To najciekawiej wydana płyta w 2008 roku i jedna z tych „niewymiarowych”, gdyż wielkością różni się od tradycyjnego digipacka.

Dodatkowo wyróżnienie dla ‘Radio Retalation’ autorstwa Thievery Corporation. Krążek opakowany w cudaczny sposób, bo owinięty w wielki plakat, a ten w karton. Pomysł ciekawy, wykonanie też bez zastrzeżeń, ale… jak to przechowywać?!

15 grudnia 2008

PODSUMOWANIE 2008 CZĘŚĆ 1. KOMPILACJE

Połowa grudnia za pasem. Pora więc zacząć podsumowanie roku 2008 w muzyce.
Dzisiaj część pierwsza, a więc NAJLEPSZE I NAJCIEKAWSZE KOMPILACJE ROKU 2008
To nowa kategoria, a pojawiła się z racja tego, iż w tym roku zaopatrzyłem się w naprawdę sporą liczbę kompilacji. Szkoda byłoby więc ich nie podsumować.
Kompilacje dostały w podsumowaniu 5 miejsc.

5.The Chemical Brothers – ‘Brotherhood’
To dość nietypowa kompilacja, bo wszak jest to zbiór największych hitów duetu plus zestaw numerów nagrywanych pod szyldem ‘Electronic Battle Weapons’. Ale właśnie: to już kiedyś było, więc trudno byłoby umieścić to wydawnictwo wśród nowych płyt. Mimo wszystko, to zbiór naprawdę mocnych numerów, wzbogaconych kawałkami, które wcześniej wydawane były na winylach w limitowanej edycji. Trudno więc pominąć ‘Brotherhood’.

4. Gilles Peterson In the House
Bardzo mocne wydawnictwo udowadniające, że house ma się świetnie i wcale nie zamierza ginąć pod nawałem stereotypów. Trzypłytowy kolos składający się z miksu housowego, miksu disco i niemiksowanych rarytasów nagranych specjalnie dla Gillesa, musiał znaleźć się w tym podsumowaniu. To po prostu zbiór świetnych kawałków, które może stanowić fajny prezent… np. pod choinkę;)

3. Fabric 42 – Ame
Tego miksu również nie mogło zabraknąć w podsumowaniu. Po pierwsze, to kolejny dowód na pełnie sił muzyki house, a po drugie świetnie zrealizowany set duetu Ame. Pełen zimnych obrazów, efektów i przede wszystkim wypełniony ciekawymi dźwiękami. Połączenie profesjonalizmu i podejścia do muzyki klubu Fabric, z talentem panów z Ame – nie było innego wyjścia: cudowna robota.

2.Computer Incarnations For World Peace II
Sonarowska kompilacja, która skłoniła mnie do zmiany zdania na temat labelu. Do tej pory uważałem kompilacje Sonar Kollektiv za słabe, miałkie i wtórne. Bo to w zasadzie taka kompilacyjna wytwórnia. Po pewnym czasie przestałem zwracać na nią uwagę. Do czasu, gdy usłyszałem ‘Computer Incarnations…’. Zbiór nowofalowej śmietanki disco –tak pokrótce określiłbym to wydawnictwo. Każdy kolejny kawałek to mocna rzecz, brak słabych momentów. I chociaż ochrzczona mianem DISCO to i tak bardziej nadaje się na strefę chill – i dobrze. To najprzyjemniejszy chill out 2008.

1. Prime Numbers compiled & mixed by Trus’me
Kompilacja roku. Brzmienie powstałej w tym roku wytwórni Prime Numbers skondensowane i zebrane przez szefującego labelowi mistrza od wskrzeszania idei disco w najciekawszy sposób. Wydawnictwo pęka w szwach od ciekawego, pełnego duszy i głębi brzmienia house i techno, wyprodukowanego przez m.in. Linkwooda, Reggie Dokes’a czy samego Trus’me. Jeśli mowa o klubowych dźwiękach, to właśnie Prime Numbers generują te idealne dla mnie.

14 grudnia 2008

I Can See.



Jazzanova feat. Ben Westbeech – ‘I Can See’
Numer, który prześladuje mnie cały dzień, z racji tego, że zamówiłem sobie najnowszy krążek niemieckiej formacji Jazzanova. Czekam póki co na wysyłkę i namiętnie zasłuchuje się w ‘I Can See’. Ten singiel napawa mnie niesamowitym optymizmem. Mam nadzieję, że płyta dotrze do mnie jeszcze przed świętami i wypełni dom przyjaznymi dźwiękami.

12 grudnia 2008

London Elektricity - Syncopated City


Drum’n’bassowy wątek kontynuowany. Nadal za sprawą wytwórni Hospital Records, tym razem jednak dzięki albumowi London Elektricity. To już nieco, a raczej zupełnie inne brzmienie niż Logistics. Dużo, dużo mniej technicznego zacięcia, więcej piosenkowości. Mnóstwo na ‘Syncopated city’ melodii, które po tym jak krążek się kończy, pozostają na długo w głowie i nie pozwalają o sobie skutecznie zapomnieć. Takie właśnie pamiętliwe dźwięki pojawiają się w ‘Point Of No Return ‘ (swoją drogą dość mroczne obrazy prowokuje ten kawałek) czy ‘Outnumbered’ będący świetnie wyprodukowaną… piosenką. Na płycie pojawia się wiele wokali, które wzbogacają swoisty efekt piosenkowości. Tony Colman zaprosił dwie obdarzone ciekawymi głosami wokalistki: Liane Carroll i Elsę Hedberg, które świetnie odnalazły się w płynącej d’n’b stylistyce. Zaśpiewać postanowił również sam (‘Sat Nav’ czy wspomniane już ‘Outnumbered’). Sporo też na tym albumie humoru i lekkości – patrz elektryczne gitary w numerze ‘All Hell Is Breaking Loose’.
Nie jest to płyta, którą można z łatwością odegrać na koncertach. Mało tu żywego brzmienia, a live actu z samplerów i komputera koncertem nazwać nie można. Mimo wszystko, nowy album London Elektricity to duża dawka pięknych i energetycznych numerów, zakończona inną wersją znanego utworu – ‘Syncopated City Revisited’. To propozycja dla tych, którzy myślą, że drum’n’bass to muzyka pozbawiona duszy i pięknych momentów. A także dla tych, którzy zwyczajnie szukają odmiany, bo dla przesiąkniętych tym gatunkiem słuchaczy, to po prostu kolejna dobra i tylko dobra płyta.

11 grudnia 2008

DUSZA RYTM CIAŁO


Wczorajsza notka o nielegalnym ściąganiu muzyki sprowokowała mnie do zadania pytania gościowi Miastosfery. Był nim Andrzej Cała – współautor dość ciekawej książki: „DUSZA RYTM CIAŁO: leksykon muzyki r&b soul”. Pytanie, które postawiłem dotyczyło sprzedaży takiej pozycji w kraju, w którym brak kultury kupowania płyt. Calak uznał je za trudne, zresztą nie bez powodu, bo rzeczywiście trudno udzielić na nie jednoznacznej odpowiedzi. Ale z pewnością znajdą się osoby, które zainteresują się tym tytułem. Warto, stąd wzmianka na blogu.
Książka na ponad 600 stronach, zawiera mnóstwo opisów artystów, których muzyka nie pozostaje bez wpływu na nurt soul i r&b. Ale to nie oznacza, że pojawiają się w niej jedynie te postacie sztywno przypisane i zaszufladkowane, bo znaleźć w nim można opisy także tych, których muzyka zawiera w sobie soulowy pierwiastek. Podczas rozmowy wspomnieni zostali np. Atjazz czy Jimpster.
Listę haseł, które leksykon zawiera możecie znaleźć TUTAJ.
Fragmenty książki są do obejrzenia i przeczytania TU. Na tej stronie są również zdjęcia – całość wygląda naprawde ładnie i estetycznie.
Więcej informacji na temat możliwości zakupienia leksykonu znajduje się na tej stronie.
Warto sprawdzić, zwłaszcza, że na koncie autorów jest jeszcze leksykon muzyki hip hop : „Beaty Rymy Życie”, który został bardzo ciepło przyjęty.

10 grudnia 2008

Kwestia nielegalnych mp3.

Jak podaje serwis nowamuzyka.pl, wkrótce ma zostać przetestowany nowy sposób walki z piractwem muzycznym. „Niezależna instytucja Choruss ma zbierać niewielką comiesięczną opłatę za pełną swobodę w ładowaniu muzyki”. Pomysł za zostać przetestowany na amerykańskich uniwersytetach, a wpływy mają być odprowadzane do właścicieli praw muzyki.
Jak to się sprawdzi? Moim zdaniem słabo. Spójrzmy na przykład Radiohead. Ich ostatni krążek ‘In Rainbows’ został udostępniony w Internecie i można było kupić go za dowolną zadeklarowaną przez siebie sumę. Ogromna część ściągających skorzystała z opcji praktycznie darmowej, wpisując minimalną kwotę. Wiele plików mp3 udostępnia się po niskich cenach w serwisach downloadowych, a mimo to furorę robią takie strony jak megaupload czy rapidshare. Pojawiły się nawet specjalne wyszukiwarki plików, które wystawione są na tychże witrynach.
Do czego zmierzam? Do tej pory nie udało się wymyśleć skutecznego sposobu walki z piractwem. W Polsce próbuje się nowe tytuły sprzedawać po „polskiej cenie”, czyli wynoszącej do 30złotych. Kosztem tego tracimy pełny booklet i zyskujemy ohydny napis ‘POLSKA WERSJA’ na okładce albumu. Mimo to statystyki nie kłamią – ludzie wolą ściągać muzykę nielegalnie niż za nią płacić. Dlaczego wie chyba każdy. Nie jest to towar pierwszej potrzeby, dla wielu stanowi jedynie tło, a nie główną część życia – tacy ludzie zawsze będą woleli przeznaczyć kasę na coś bardziej potrzebnego. Zresztą trudno im się dziwić. Ceny, jakie osiągają płyty w Polsce są wręcz astronomiczne. Spójrzmy na przykład znanej sieci empik. Krążki z tzw. „nowych brzmień” niejednokrotnie opatrzone są metką 69,99zł. Dodatkowo często trudno dostać niektóre tytuły w naszym kraju, gdyż nie są po prostu dystrybuowane (najświeższe przykłady to ‘Live Lounge 3’ czy kompilacja ‘Prime Numbers’) – te trzeba sprowadzać na specjalne zamówienie, a z tym wiążą się koszty. Poza tym wyszukiwanie trudno dostępnego krążka dla niektórych może być nużące i o wiele łatwiej po prostu go ściągnąć.
Z drugiej jednak strony coraz więcej w Polsce działań, które pozwalają zdobywać wszystkie płyty po dość niskiej cenie. Wystarczy się rozejrzeć po stronach niezależnych firm dystrybucyjnych, takich jak iSound czy Sonic Records. Te prowadzą swoje własne sklepy, gdzie ceny poszczególnych tytułów rzadko kiedy przekraczają kwotę 49 złotych.
Co by nie robić, piractwa całkowicie się nie zlikwiduje. Można wiele gadać o poszanowaniu artysty, ale i tak powszechnie wiadomo, że duża część płaconych przez nas pieniędzy to marża sklepu, dystrybutora i działka wytwórni. Osobiście mam jedynie nadzieje, że płyty CD nie zginą i nie zostaną zastąpione bezdusznymi plikami, które nawet nie śmierdzą farbą drukarską. Poza tym dla kolekcjonerów krążków (których mimo wszystko i tak pozostaje wiele) to byłaby wielka strata. A ściągających muzykę nielegalnie i tak nie można krytykować w 100%, wielu z nich to też prawdziwi miłośnicy muzyki, których przed kupnem powstrzymują jedynie ceny. Może przyjdą takie czasy, że i te spadną?
Co do mnie, może i naiwnie, ale nadal pozostaje wierny płytkom. Szczerze powiedziawszy na punkcie kupowania nowych albumów mam obsesję. Dzięki temu bardziej szanuję muzykę, staram się dokładnie wysłuchać każdej płyty. Może i tracę przez to szansę na poznanie sporej części nowości, ale wszystko ma swoją cenę, a zapełnianie stojaków jest naprawdę piekielną przyjemnością. Mam tylko nadzieję, że nie będę musiał w przyszłości z niej rezygnować…

8 grudnia 2008

Thievery Corporation - Radio Retalation


Amerykański duet Thievery Corporation znany jest w świecie dość szeroko nie tylko poszukiwaczom muzyki, lecz również tym, którzy idąc na łatwiznę, wybierają składaki opatrzone nalepką ‘The Best lounge music selection’. Bo Thievery Corporation ze swojego brzmienia są sławni nie od dziś. Od zawsze były to lekkie kompozycje wzbogacone reggae nawijką i dubowym pulsem. Nigdy wcześniej jednak nie było to muzyka zaangażowana, która miała spełniać funkcję impresywną.
W przypadku albumu ‘Radio Retalation’ coś się zmieniło. „Przyłącz się do muzycznej rewolucji” głosi napis na naklejce z pudełka. Pudełka dość nietypowego. Płyta jest opakowana w zwykły zwinięty karton, w którym znajduje się wielki plakat, skrywający krążek. Na plakacie wielka tarcza, oczywiście w kolorach czerwonym, zielonym i żółtym, teksty utworów i cytaty sławnych osobistości świata. Nie bez powodu wybrano wypowiedzi Mahatmy Gandhiego, Waltera czy Alberta Einsteina, które mają koneksje z rewolucyjnymi poglądami czy hasłami. Pojawia się krytyka amerykańskich rządów, radia czy przemian zachodzących na tle społecznym.
To tekstowo. A muzycznie? Nadal lekko, nadal bujająco. Zwiewne kompozycje jak piękny ‘Beautiful Drug’ czy zaśpiewany po francusku ‘La Femme Parallel’ są jak typowe pościelowy: rozleniwiające, wzruszające i wolno wydobywające się z głośników. Pojawiają się też orientalne motywy zaczerpnięte z kultury wschodniej: ‘Mandala’ czy ‘Hare Krsna’. Reggae zaśpiewy również odgrywają dużą rolę. Wszystko nagrane z udziałem gości z całego świata, wszystko nagrane na żywo. Bardzo przyjemnie posłuchać nowej płyty Thievery Corporation. Może nie jest to wielki krok naprzód, ale czy każdy krążek musi być przełomowy? Niektóre rzeczy na świecie muszą być niezmienne, tak samo jak panowie Rob Garza i Eric Hilton musza nagrywać po prostu fajną muzykę. I kropka.

7 grudnia 2008

Roland Appel - Talk To Your Angel




Rolanda Appela znać można już od pewnego czasu. Wypłynął między innymi świetnym numerem 'Dark Soldier' który był jednym z najbardziej rozpoznawalnym kawałkiem Sonar Festivalu 2007. Jednak to dopiero teraz ukazał się pełnometrażowy krązek tego niemieckiego producenta. Nosa w tym przypadku miał Sonar Kollektiv, dla której to wytwórni Roland już wcześniej wydawał single. I to dla SK wydał także 'Talk To Your Angel'. Rozpoczynający album utwór 'Inner Soul /slow version/' zdradza brzmienie krążka. Deepowe tech housowe produkcje. Przy całej 'techniczności' producentowi udało się zachować ciepły pierwiastek typowy dla niemieckiego labelu i dość nietypowy dla niemieckiego brzmienia. Chociaż oczywiście pojawiają się charakterystyczne chłodne klawisze czy efekty, są na tyle sprytnie wplecione, że nie obniżają temperatury muzyki, a stanowią świetny dodatek czy wręcz równoważą i łączą ze sobą wszystkie numery. Nie brakuje tu także electro odniesień - jak chociażby w świetnym i dobrze znanym 'Unforgiven'.
Na krążku pojawia się także wokal. Ciekawy, ciepły i bardzo dobrze współgra z klimatem kompozycji Rolanda; jest go dokładnie tyle, ile potrzeba, a należy do Araby Walton. Tutaj z kolei nosa miał Appel. Wokalistka podkreśla i jednocześnie urozmaica produkcje.
Zdecydowaną rekomendacją niech będzie fakt, że promują go najlepsi. W swoim miksach kawałki Rolanda Appela zamieszczają m.in. Gilles Peterson czy Jazzanova. 'Talk To Your Angel' to świetne, wrkęcające i wciągające numery, które sprawdzić mogą się również i w domowym odsłuchu. Warto się zainteresować i śledzić dalej rozwój twórcy tego albumu. Z pewnością jeden z ciekawszych klubowych albumów tego roku.

3 grudnia 2008

ROK.

A dziś mija rok.
Dokładnie 3 grudnia 2007 założyłem tego bloga i tak to jakoś się układa.
Raz lepiej, raz gorzej, ale jest ;)
Dzięki tym, którzy zaglądają
Dzięki za każdy komentarz:)
Pavelo.

26 listopada 2008

Fisz Emade - 'Heavi Metal'


Na żadną premierę spod flagi ASFALT nie czeka się tak bardzo, jak na płyty sygnowane Fisz Emade. Bracia Wu swoje krążki puszczają w obieg średnio co dwa lata. I co dwa lata czymś zaskakują.
W 2000 roku zrobili niemały przewrót „Polepionymi dźwiękami”. Wtedy zaczęli być zauważani. Bo wcześniejszy projekt z Inespe zwany RHX przeszedł w zasadzie bez echa, został zresztą rozwiązany. Klasę w hip hopowym świecie Fisz i Emade potwierdzili albumem „Na wylot” – już wtedy dało się usłyszeć, że coraz więcej w tym własnej stylistyki niż hip hopowej i że będą w to brnęli coraz dalej. Przełomem stał się ‘F3’ . Album nie był sygnowany jedynie pseudonimem Fisza. Pełna nazwa zespołu (!) brzmi Fisz Emade jako Tworzywo Sztuczne. Wtedy Piotr Waglewski pierwszy raz ujawnił się jako współtwórca. Więcej na F3 było introwertyzmu, więcej melorecytacji, zaspiewek, mniej rapu, mniej rymowania i refleksji z życia. Pojawiły się dołujące klimaty. Zaczynała wkradać się abstrakcja, która na dobre zawładnęła projektem na krążku ‘Wielki Ciężki Słoń’ (już jako Tworzywo Sztuczne). Potem pojawił się album koncertowy, pojedyncze projekty (FiszEnvee, POE i Bassisters Orchestra).
W 2006 roku Piotr i Bartosz ogłosili wszem i wobec, że swój następny album wydają jako duet. Premiera odbyła się 13 października w piątek – stąd tytuł ‘Piątek 13.’ Płytka była powrotem do hip hopowego brzmienia. Obaj panowie mieli już dość duży dorobek artystyczny, mieli też dość rozdrabniania się w kolejnych projektach. Stąd chyba powrót Fisza do rapu i Emadego do typowych beatów. Krążek, choć dobry, nie pobił wcześniejszych albumów. Pojawiły się wręcz narzekania, że za dużo w tekstach porównań i że Fisz sprzed 2003 był inny.
Całkiem niedawno odbyła się premiera nowego albumu również sygnowanego Fisz Emade. Płytę przewrotnie zatytułowano ‘Heavi Metal’. I to, zaraz po F3, najlepszy krążek w dorobku braci.
Po pierwsze kolejny, ogromny krok naprzód zrobił Emade. Nie mam pojęcia, skąd on czerpie tyle pomysłów. Każda płyta pod względem podkładów powiewa ogromną świeżością, profesjonalizmem na tym samym poziomie, co na zachodzie i talentem producenckim beatmakera. Tym razem otrzymujemy dawkę bitów odwołujących się do starej szkoły hip hopu sprzed kilkunastu lat. Jest surowo, mocno wysuwa się perkusja, która została pewnie nagrana na żywo. Są również samplowane produkcje, ale te zagrane na żywca po prostu miażdżą. Elektro syntezowy klimat uderza w singlowym ‘Wiosna 86’ czy otwierającym album ‘Iron Maiden’. Tekstowo to wycieczka w przeszłość. Fisz postanowił, w większym stopniu niż na poprzednim krążku, wrócić do storytellingu i snuje opowieści z czasów szkolnych. Wspomina o najdłuższych nogach w szkole, zawodach miłosnych, zdradzie. Pojawiają się też nazwy zespołów, w których zasłuchiwali się młodzi Waglewscy: Anthrax czy Sodom. Taka forma tekstów połączona z melorecytacją wyszła na dobre. Na całe szczęście gdzieś poznikały typowe dla ostatnich kawałków z udziałem Fisza „hrabie miód cud”. Pojawia się też kilka numerów rapowanych w typowy dla Bartka sposób, ale pozostają w mniejszości. Poza tym nie jest to tak bardzo irytujące, gdyż też zawierają się w nich ciekawe historie.
To nawet nie, że warto zwrócić uwagę na ten krążek. Jego trzeba po prostu posłuchać. W końcu Fisz i Emade to renomowany duet, po nich można się spodziewać tylko dobrego. I koniecznie zobaczcie promo mix do tej płytki!

17 listopada 2008

mr.scruff - Ninja Tuna


Dawno żadna płyta nie sprawiła mi takiej frajdy przy słuchaniu jak nowy album mr.scruffa. Przez 6 lat scruff zajmował się głównie djingiem i remixami, swoje autorskie produkcje odsuwając jakby na bok. Może usłyszał tę słynną teorią, że miksuje lepiej niż produkuje? Mimo to postanowił wreszcie wydać coś nowego. I moim zdaniem obalił wyżej przytoczoną tezę.
„Ninja Tuna” obfituje a wręcz wybucha w każdej sekundzie ogromnymi dawkami dobrego humoru. Czuje się radość i lekkość, która towarzyszyła Andy Carthiemu. Numery zawarte na płycie są jak takie rozbiegane dzieci, które broją, a jednocześnie są niesamowicie zabawne. Mieszanka gatunków, jaką zaserwował scruff może przyprawić o zawrót głowy. Funk, broken, hip hop, house i chicagowskie brzmienie – to tylko groźnie wygląda. W rzeczywistości album jest niesamowicie spójny, a wszystko jest tak perfekcyjnie wymieszane, że ma się wrażenie, jakby producent stworzył swój własny styl, który bardzo zgrabnie łączy wymienione wcześniej. Świetnie ujawnia się to przy słuchaniu kolejnych kawałków. Zabawny ‘Donkey Ride’ nagrany wraz z Quanticiem poprzedza świetny jazzujący ‘Music Takes Me Up’ cudownie wyśpiewany przez Alice Russel. Przewrotne ‘Whiplash’ ujawnia tą nieco bardziej dowcipną stronę albumu – podobnie jak ‘Kalimba’ Przy obu numerach można mieć wrażenie, że autor puszcza do nas oko i traktuje z dystansem to, co robi. Jeśli jednak wydaje Wam się, że przez to utwory są niedopracowane – mylicie się. Wszystko jest doskonale zaplanowane, brzmienie jest idealnie wyważone, gdzieniegdzie przybrudzone. Momentami mam wrażenie, że mr.scruff nagrał po prostu płytę, którą będzie puszczał w swojej herbaciarni. I wcale nie jest to docinka w stronę autora – wręcz przeciwnie. W herbaciarni z dobrą herbatą i taką muzyką bywałbym codziennie, choćby na poprawę humoru.
Swe jeszcze jedno oblicze, płyta ujawnia dwukrotnie: ‘Hairy Bumpercress’ i ‘Get on down’ to świetne taneczne kawałki, którym – znowu – nie brak nutki szaleństwa i funkowej nitki. Są potwierdzeniem wszechstronności mr.scruffa, który świetna sprawdza się czy to właśnie w tego typu numerach, czy nieco bardziej wykręconych (‘bang the floor’), lekkich i frywolnych (‘Stockport Carnival’) a także nieco surowszych i hiphopowych (‘nice up the function’ ze świetnym Roots Manuvą).
Mimo tych wszystkich niezbyt przychylnych opinii szczerze polecam nowy album mr.scruffa ‘Ninja Tuna’. Pełny szaleństwa, radości i ciepła, wywoła uśmiech i pozytywne emocje u każdego, kto poświęci mu choć chwilę. Ja wciągnąłem się bardzo szybko i album wciąż rusza mnie tak samo jak za pierwszym razem.

14 listopada 2008

Wstęp do podsumowania roku 2008 w muzyce.

Jak zależy na płytach, to zawsze się robi taką listę - obowiązkowe w tym roku. U mnie taka lista wisi przypięta do korkowej tablicy i... wisi. I nic się na niej nie dzieje. Skreśliłem tylko dwie płytki: Miss Kittin i Rolanda Appela, bo te kupiłem. Inne albo wymagają dużego wysiłku i nakładów finansowych, albo są mniej ważne od bieżących zakupów. Ale przyznaje, że nie jest tak z każdą pozycje na liście. Flying Lotus i jego 'Los Angeles' to album, którego kupno od dawna chodzi mi głowie. Tak samo Loco Dice i jego '7th Dunham Places', który to krążek postanowiłem zdobyć po naprawdę świetnym występie kolesia na Audioriver.
Porównajmy rok ubiegły z właśnie mijającym. 2007 to może i nie była totalna posucha, ale mimo wszystko był o wiele uboższy od 2008. Nawet jeśli płyty wydały takie tuzy jak Bjork czy Roisin Murphy i nawet jeśli te płyty były dość ciekawe, to jednak ustępują tym mniej znanym projektom. Popatrzmy najpierw na poprzedni rok. Trus'me i jego wspaniała próba połączenia disco z deepowym brzmieniem house’owym zaskarbiła sobie rzesze nie tylko fanów, ale i krytyków. Dla mnie krążek 'Working Night$' to płyta AD 2007 i co z tego, że to już było u Moodymanna. Podobne wrażenie wywołała na mnie EPka holenderskiego beatmakera Sotu The Travellera, który wyprodukował oszczędne hip hopowe kawałki, zaprosił świetnych wokalistów i raperów i pchnął to w obieg wśród zainteresowanych. Póki co milczy cały czas zapewniając, że tworzy i przyznaję - z niecierpliwością czekam na jego kolejny krok. Może tym razem pełnowymiarowy album. Sceną nieco bardzo mainstreamową zawładnęła M.I.A - przez jednych wychwalana, przez drugich krytykowana. Nie tylko za związki z pewnymi dość podejrzanymi organizacjami, ale także za szybko przemijające brzmienie. Dziewczyna wrzuciła wraz z producentami jej albumu 'kala' na krążek wszystko, co było pod ręką i wykonała kawał dobrej roboty. Czego się tu czepiać? Mnie ta płytka rusza nadal tak samo, jak tuż po premierze. Zupełnie nie zgadzam się ze zdaniem, że z podium zrzuciła Mayę, Santogold. Jej płytka jest o wiele mniej barwna i obfitująca w więcej odwołań do rocka. To raczej nie dla mnie, chociaż przyznaje - singiel 'L.E.S. Artistes' powala. Tym oto sposobem przeszliśmy do roku 2008. To tak naprawdę rok powrotów. Swoje albumy wydali Tricky i Portishead. Pierwszy niekoniecznie powrócił w pełni glorii i chwały, bo mimo, że przez wielu wynoszony pod niebiosa, przez drugich krytykowany za porzucenie klimatycznych trip-hopowych konstrukcji na rzecz rocka i punka. Przeze mnie też krytykowany. Zupełnie inaczej sytuacja ma się w przypadku Portishead. Ci z kolei, wydali album pełen przygniatających i surowych aranżacji. Pełen duchoty i nostalgii. Gorzkich zaśpiewów, przeszywających uszy przeszkadzajek i rytmów wybijanych natarczywą wręcz perkusją. Pozycja idealna na jesień. Idealna również do rankingu 2008, który nadchodzi wielkimi krokami. Swoje trzy grosze w aktualnym roku dorzucili również Milosh i Thievery Corporation. Oba projekty znane ze swojego loungowo- downtempowego zacięcia, w tym roku uraczyły nas nowymi albumami. I chociaż nie są to krążki, które można nieskończenie długo zachwalać, obfitują w przyjemne uchu brzmienia. TCorp, pomimo iż krytykowane, moim zdaniem nagrali świetny album, pełen dobrych, ciepłych i przyjaznych kawałków, choć podbitych nieco poważniejszym przekazem. Co do Milosha - wszystko przed nim. Jego największy atut to klikające produkcje połączone z ciepłym wokalem. Skoro mówimy do downtempo, warto też wspomnieć o tym, że i mr.scruff wreszcie, po 6 latach milczenia, postanowił się odezwać i wydał krążek. Poprzedzony trzema singlami album 'Ninja Tuna' nie został przyjęty zbyt ciepło. A ja - wprost przeciwnie - uwielbiam go coraz bardziej z każdym odsłuchem. A szerszej recenzji spodziewajcie się niedługo.
Warto też powiedzieć kilka słów o rejwowcach. Dla mnie w tym roku wśród nich błyszczą Hot Chip i Crystal Castles. Obie formacje wydały niesamowicie taneczne i nawołujące do hedonistycznej zabawy krążki. Zwłaszcza ci drudzy zaskoczyli opartymi na 8-bitach numerami stanowiącymi mieszankę electro, house'u i punka. A Hot Chip - cóż... Zachwalani nie tylko przez 'mainstreamowców';)
Rok 2008 to dla mnie osobiście wreszcie spełnienie jednej z danych sobie obietnic - zakupu mixu Fabric. Wybrałem Ame i Roberta Hooda. Moją opinię już znacie. Podejrzewam, że na tych dwóch krążkach przygoda z fabryką się nie skończy. Już teraz mam wybrane kolejne dwa sety i mam nadzieje, że uda mi się je zdobyć. Podobnie jak album Luomo.
Nie można pominąć faktu, że obecnie mijające 365 dni obfitowały w sporą liczbę polskich premier. I to chyba główna różnica pomiędzy 2007 a 2008, bo w zeszłym roku panowała totalna susza. Teraz mamy wręcz zasyp muzyki z Polski i dobrze - będzie o czym dyskutować pod koniec grudnia. Cieszy fakt, że w naszym kraju ukaże się sporo ambitnych dźwięków. Nowe płyty wydali Oszibarack i Loco Star (świetna płyta - musze się przyznać, że za każdym razem, kiedy jej słucham mam ciarki). Ze stanu milczenia wyrwał się również Silver Rocket, który zafascynowany postacią Tesli, poszerzył skład zespołu i pchnął na rynek ciekawą pozycję. Ze swoim albumem 'Many Things' debiutowała formacja Letko, a siostry z Sistars pokazały, że solowo potrafią dużo więcej i ciekawiej niż w zespole. Wciąż czekam na nową płytą duetu Fisz Emade ('Heavi Metal' 21 listopada. Wśród gości m.in. Sqbass i Wojtek Traczyk z Muzykoterapii) - po singlowym 'Wiosna 86' spodziewam się bardzo intrygującej płyty.
Kończąc tą krótką zapowiedź do podsumowania rocznego napisze jeszcze, że fajnie byłoby, gdyby kolejne lata były równie, a nawet i bardziej ciekawe pod względem muzyki. Chciałbym jeszcze żeby świata nie ogarnęła mania mp3 i płyty nadal były wydawane na starych, dobrych, plastikowych, srebrnych kółeczkach, z książeczkami pachnącymi farbą drukarską. Oby artystom nie zabrakło inwencji twórczej. Na 2009 też szykuje się parę wielkich powrotów. Chociaż póki co sza - do tego czasu jeszcze 1,5 miesiąca.

6 listopada 2008

Loco Star w Elektro. 6 listopada 2008

Formacja Loco Star już drugi raz po premierze płyty 'Herbs' zawitała do Katowic. Tym razem zagrali w klubie Elektro. I to już drugi ich koncert w tym roku, którego długo nie zapomne!Wszystko zaczęło się z drobnym opóźnieniem. Ale po długiej drodze zdarzają się i takie sytuacje, poza tym lepiej, że zaczęło się nieco później niż o 20 - być może dzięki temu dotarło więcej osób. Chociaż i tak stwierdzam, że przybyło troche mało ludzi. Tak czy inaczej moim zdaniem publika urządza koncert w 25%. Reszta należy do zespołu. I Locosy z tych swoich procentów wywiązali się z ogromną nawiązką.Zaczęli od pochodzącego z pierwszej płyty utworu 'Mors'. I od pierwszego dźwięku 'Morsa' aż do ostatnich brzmień, przez całe 1,5 godziny zaskakiwali zmienionymi aranżacjami utworów czy nowymi coverami. Zwarte formuły piosenek przechodziły często w improwizowane elektroniczne pejzaże. Wszystkie brzmienia z komputera podparte były żywymi brzmieniami trąbki, basu i perkusji. I oczywiście jak zawsze cudownym wokalem Marsiji. Publika choć nieco (?) wycofana, zasłuchana była dość mocno, a swój entuzjazm wyrażała częstymi brawami i okrzykami (bo nie umieli gwizdać:p "wtedy robi się ho-ho!" ) W zestawie koncertowym pojawiły się 'Arps', 'In heaven + Out of Heaven', 'Lonely' czy 'Gunshot Glitter'. Jak widać splecione zostały utwory zarówno z pierwszego, jak i drugiego albumu. Splecione także ze sobą, bo takie 'Herbs' przeszło w 'Simple Logic', choć zaaranżowanym nieco inaczej. Jako bis zespół zagrał nowy, nieznany mi dotąd utwór, którego tytułu niestety nie zapamiętałem. Ale był cudownie piękny i fantastycznie płynący i koniecznie musi się gdzieś znaleźć. Na sam już koniec w dość przewrotnej i śmiesznej wersji zagrali 'Understand It All', po czym w pełni glorii i chwały opuścili scenę. Gdyby tylko się dało, to chciałbym takie koncerty sobie móc zapętlać i na okrągło, na okrągło!

1 listopada 2008

Fabric 39 i Fabric 42

Fabric to uznana w Europie, może nawet i świecie, marka. Znany londyński klub słynący z zapraszania niebanalnych DJów, niesponsorowanych imprez i przyjaznej klubowiczowi atmosfery. Stworzony po prostu z miłości do muzyki, a nie pieniędzy. Otwarty pod koniec 1999 roku zdążył zdobyć przez te 9 lat nie tylko imię najlepszej balangowni, ale także renomowanej wytwórni! Od 2001 roku działając jako fabric records, klub-wytwórnia co miesiąc raczy djskimi setami na krążku CD. Wydawane na zmianę cykle Fabric i FabricLive, podobnie jak klub, szybko zdobyły popularność i uznanie wśród słuchaczy. Keith Reilly - właściciel Fabric: "Zależało mi, by ilość wydawnictw i ich cena odzwierciedlały to, jak sam je postrzegam - jako licencjonowane kasety rave'owe. Dlatego sprzedajemy je po 6 funtów"*. W Polsce niestety płyty te nie są traktowane jak rejwowe mixtejpy, ale jako coś ekskluzywnego. Ktoś może się zdziwić, dlaczego piszę 'niestety'. Ze względu na cenę. Gdyby przeliczyć 6 funtów na walutę polską otrzymamy około 27-30 PLN. Tymczasem na metkach sklepowych widnieją kwoty w przedziale od 60 do 80 złotych. Pod względem pozostałych aspektów, fabryczne miksów mogą być już traktowane jako ekskluzywne, tak jak w Anglii.
Tyle tytułem wstępu zbudowanego pod pretekstem opisania dwóch tegorocznych płyt z cyklu Fabric. Opatrzone numerkami 39 i 42 albumy zmiksowali odpowiednio Robert Hood i Ame. To niesamowicie różniące się krążki, udowadniające tylko, jak eklektyczna jest selekcja szefów Fabrica.
Fabric39 - mocny, bardzo taneczny i szybki mix. Oscyluje w gatunkach tech-house, minimal z wpływami techno. Nie ma miejsca na przerwy, na odpoczynek i zmniejszenie liczby bitów na minutę. Do tego dochodzi szybkie tempo grania - 32 kawałki w 70 minut. Wychodzi około 1,5 minuty na numer, a i tak niektóre liczą niewiele ponad minutę. Tylko jeden z obecnych w secie utworów ma minut 4 - to 'Side Effect' wyprodukowany przez autora mixu. Takich produkcji Roberta Hooda znajdujemy więcej. Dokładnie 8 (w tym jeden remix) plus 5 tzw. 'Element', które DJ wplótł w seta.
Fabric 41 - autorstwa Ame. To już zupełnie inna bajka. To bardziej muzyka do słuchania, do obserwowania, jak się rozwija, jaki tworzy klimat. Zbiór 14 numerów trwa 70 minut. To dwa razy mniej kawałków niż u Hooda. Daje to w rezultacie kilka 8-minutowych kawałków, jak np. kultowe wręcz LFO vs Fuse - 'Loop (Fuse Mix)', które jest niejako podsumowaniem całości. Całości pełnej niepokojących numerów, pociętych wokali a w zasadzie zapętlonych wycinków wokali, i atmosfery ciemnego miasta. Spotkałem się z opiniami, że set Ame jest nudny i nieciekawy. Ale nie mogę się zgodzić z tym zdaniem. Wystarczy dokładnie się wsłuchać, zobaczyć i oglądać obrazy, które album przywołuje. Nie można też powiedzieć, że mix jest całkowicie nietaneczny. W jego połowie pojawiają się numery, przy których parkiet byłby pożądany. Przejście z klimatów słuchanych do tańczonych następuje między 76-79 'Six Ten' a wspólną produkcją panów z Innervisions - Henrika Schwarza, Ame i Dixona i ich 'D.P.O.M.B (Version 1)'. Potem jest już miejsce dla, wspomnianych wcześniej, długich produkcji.
Zestawiając oba sety można by stwierdzić, że pierwszy nadaje się na rozkręcenie imprezy, zaś drugi to wycinek z jej centrum. Oba krążki są jednak warte uwagi, jak zapewne cała Fabricowa seria. Nie nastawiajcie się jednak w przypadku seta Roberta Hooda na jakiekolwiek edukacyjne jego wartości. To po prostu świetny mix przeznaczony do hedonistycznej zabawy, a nie naukowych wywodów. No chyba, że ktoś po 1,5 minutowym fragmencie stwierdzi, że koniecznie musi mieć cały numer. W przypadku Ame jest nieco inaczej, chociaż są to w 93% nowe kawałki (z wyjątkiem 'Loop' właśnie) i ich żywotność pewnie długa nie będzie. Jednakże mix, jako całość często będzie w moim odtwarzaczu gościć.
_____
* cytat pochodzi z Laifa nr 52-53/2008

29 października 2008

Maria Peszek - maria Awaria


Łatwo jest w Polsce wywołać skandal. Wystarczy pokazać cycki, zabłysnąć na pierwszej stronie brukowca rozwodem, udostępnić zdjęcia z porodu czy pochwalić się kochankiem. Polski szołbiz jest tak okrutnie zaściankowy i cnotliwy, że byle kichnięcie wystarczy, aby zaszokować. To wykorzystała - chociaż nie twierdzę, że celowo - Maria Peszek. Nalezy jednak zaznaczyć, że ta znana aktorka, a teraz także wokalistka, nie korzystała z pomocy Faktu czy innego tytułu tego typu. Ona po prostu nagrała swoją drugą płytę. Krążek zatytułowany 'maria Awaria' ukazał się we wrześniu, ale już przed oficjalną premierą narobił wokół siebie sporego zamieszania. Rochodzi się tu przede wszystkim o teksty, choć słuchacz z wyrobionym uchem stwierdzi, że jego ten 'skandal' nie rusza i że wszystkie teksty wsparte są ciekawą i ładną muzyką. Odstawmy więc igrzyska na bok i zajmijmy się chlebem.
Oczywiście nie sposób nie wspomnieć, że słowa: krok, napletek czy wzwód, to główni bohaterowie albumu. Peszkówna postawiła bowiem na hedonistyczne tematy okołopieprzotowe i tego konsekwentnie się przy tworzeniu trzymała. Niektórych doprowadzić to może do obrzydzenia, ogólnego obruszenia i wręcz odepchnięcia całości, ale ci, których szokuje mimo wszystko coś więcej niż gadanie o penisach, 'marii Awarii' pozwolą wybrzmieć do końca. I albo stwierdzą, że album jest ciekawy, albo, że celowe wykorzystywanie seksu jest pomysłem niskich lotów i nie będą tego słuchać dla zasady. Ja zdecydowanie zaliczam się do entuzjastów projektu, bo jest wart uwagi.
Za muzykę - o której wcześniej napomnknałem, że jest naprawde dobra - wzięli się Andrzej Smolik i Michał 'Fox' Król. Całość, pod względem produkcyjnym jest niezwykle subtelna. Nie brak tu żywego instrumentarium: gitary, tuby, trąbki czy nagranej przez Ułanowskiego perkusji. Tworzy to delikatne i minimalistycznie zaaranżowane tła, do których swe melorecytacje dołożyła Maria Peszek. I niekoniecznie zbrukała dobrą muzykę tekstami o seksie. Zgodzę się ze zdaniem, że nie są to poetyckie wyżyny, ale z drugiej strony nie można ich całkowicie odżegnać od czci i wiary. Mimo wszystko to już całkiem inna Maria. Rozstała się z wizerunkiem zakochanej w mieście i teraz adoruje fizyczną stronę miłości. Kota zamieniła na Edka, który zresztą gościnnie udziela się w jednym z utworów na płycie. Gościnnie udziela się też Rex.
W całej zalewie skandalu, jaką zgotowała sobie wokalistka, pływa naprawde fajna i jedna z ciekawszych polskich płyt roku 2008. Może więc warto odrzucić uprzedzenia i spróbować. Nie wysyłając od razu artystki do szpitala dla chorych umysłowo. Album zyska jeszcze więcej, kiedy emocje opadną. Choć może już opadły?

26 października 2008

Computer Incarnations For World Peace II

Sonar Kollektiv to wytwórnia dla mnie dość kontrowersyjna. Wcale nie chodzi tu o jakość rzeczy, które wydają, bo te akurat są na wysokim poziomie, szanowane i przez słuchaczy, i przez Djów w Europie, a może i na świecie. Problem polega na tym, że ten label wydaje ogromną liczbę kompilacji. I nie miałbym nic przeciwko temu, gdyby nie fakt, że na wielu z nich znajdują się te same numery, które niby są podpisane 'Edit' ale w rzeczywistości różnią się może jednym czy dwoma momentami, w której np zamiast trąbki są klawisze. Wiele z tych składaków to pomysły typu 'muzyka do picia wina' czy 'do gotowania'. Pojawiają się też płyty spod znaku nu jazz czy ostatnio popularnego future soulu, funku itd. Dlatego też stwierdziłem, że nie warto się interesować tym, co wciąż mielone i podawane pod innymi nazwami. Z tego też powodu moja opinia o Sonar Kollektivie nie było najlepsza.

Wszystko zmieniło się, kiedy zaopatrzyłem się w jedną z kompilacji, którą wypuścili. 'Computer Incarnations For World Peace II' to wreszcie coś świeżego, coś ciekawego, coś udowadniającego, że Sonar jednak się trzyma i to całkiem nieźle i że w zalewie nusoulowego wina, potrafi wydać inną, wartą uwagi rzecz. Za selekcje utworów odpowiada Gerd Janson i trzeba przyznać, że wybrał świetne numery. Płyta opisana jest hasłem 'Topical Disco + New Age Boogie' i oczywiście pojawiają się tu disco wpływy, ale moim zdaniem nie stanowią one głównej osi albumu. Poza tym nadają się raczej do spokojnego chillowania w domu niż do klubowego szaleństwa, co oczywiście nie jest żadną ujmą. Krążka słucha się z wielką przyjemnością. Moją uwagę najbardziej przyciągnęły kawałki produkcji Project Sandro i Marka E. To świetne, rozbudowane, miękkie, kompozycje, które świetnie sprawdziłyby się w chilloucie (gdyby owe jeszcze istniały). Ale tak naprawde to każdy kawałek warty jest wspomnienia i warto poświęcić im uwagę. Ja zaryzykowałem i nie pożałowałem, dodatkowo zweryfikowałem zdanie o tejże wytwórni i teraz przychylniej patrze na jej poczynania a na 'winne składaki' patrze z przymrużeniem oka.

25 października 2008

UNSOUND: Soundproof I /Noze, dOP, Tibor Holoda, Bshosa/

Unsound to dość spory festiwal, bardzo rozciągnięty w czasie, obfitujący w występy wielu ciekawych artystów. Ja skupię się na jednej z imprez tego wydarzenia, na której miałem okazję być. Wtedy to zagrali Bshosa, dOP, Noze i Tibor Holoda. Całość odbyła się w klubie Pauza, dośc przyjemnym i sporym, jak na krakowskie warunki, miejscu. Parkiet dla gwiazd wieczoru rozgrzewał przedstawiciel warszawskiego kolektywu detroitZDRoJ! - Bshosa. Grał oczywiście bardzo technicznie, tech-housowo. Niestety, jak to zwykle bywa o tej porze, dancefloor był raczej pusty i aż żal, bo DJ grał naprawde mocno tanecznie i nogi same się rwały do tańca. Na szczęscie ludzie powoli zaczęli się schodzić i zapełniać wolne miejsce, a w końcu i zaczęli tańczyć. Niedługo potem obok Michała rozłożyli się chłopaki z dOP. Francuskie trio pokazało, że muzyka house'owa produkowana we Francji dalej ma się świetnie i wcale nie zamierza być dead. To co grali było stylistyczną kontynuacją setu ich poprzednika i klubowicze od razu załapali o co chodzi. Do tego wokale pana w śmiesznej czapce, który wychodził do publiczności. Wszystko pięknie i przez chwilę nawet myślałem, że dOP przyćmią swym blaskiem gwiazdę wieczoru, czyli swych protektorów - Noze. Ale myliłem się. Kiedy za sprzętem pojawiło się duo znane z zamiłowania do imprez suto zakrapianych alkoholem, ludzie zebrani tej nocy w Pauzie wprost oszaleli! Cały dancefloor był pełny. Najpierw wszyscy odśpiewali sto lat, gdyż jeden z członków Noze "obchodził urodziny" (a czy to prawda, to już nie wiem;), a kiedy już panowie dostali wódkę zaczęli grać. Ich liveact-set obfitował w dość duże zmiany tempa. Od ballad z udziałem jedynie klawiszy i wokalu przez techniczne numery, na kawałkch z 'Songs On The Rocks' kończąc. Te ostatnie brzmiały wręcz jakby były odgrywane z płyty, ale to nic. Wszyscy z łapami w górze, śpiewając teksty znanych 'You Have To Dance' czy 'Remember Love' podskakiwali, krzyczeli i tanczyli. Noze po prostu podbiło cały parkiet. A swój występ urozmaicali czy to przez picie wódki z gwinta, czy przez rozbieranie się na "publicznym okazywaniu miłości" kończąc :P Tuż po Noze swój set zaczął Tibor Holoda, który grał dość twardo, że tak powiem. Pochodzacemu z Bratysławy DJowi niestety nie udało się nawet w połowie podbić klubowiczów. Pewnie dlatego, że było dośc późno no i każdy był zmęczony po występach gwiazd z Francji. Na parkiecie zostało może 15 osób. Tak czy inaczej grał dośc fajnie i nawet troche szkoda, że zostało tak mało ludzi. Zdaniem: noc pełna wrażeń. Naprawde warto było tam być.

22 października 2008

Recloose - 'Perfect Timing'


Coś takiego jest w Nowej Zelandii, że sporo artystów tam żyjących nagrywa pełną radości muzykę. Tak jest w przypadku Fat Freddys Drop, The Black Seeds i Recloose, który jest głównym bohaterem zamieszania. Wszystkie trzy wymienione projekty nagrywają dla znanej w muzycznym światku berlińskiej wytwórni Sonar Kollektiv przynosząc Europie blask nowozelandzkiego słońca. Matthew Chicoine, czyli rzeczony wcześniej Recloose żyje tam już od 7 lat. Wcześniej nagrywał dla Planet E (wytwórni Carla Craiga). Teraz ukazał się trzeci album sygnowany jego pseudonimem, na którym znajduje się blisko 50 minut soczystego, elektronicznego funku. Na swój nowy krążek Matt zebrał najlepszych wokalistów i tworząc naprawde świetną muzykę dał im pole do popisu, które ci wykorzystali do maksimum. Każdy numer to killer. Funkowa słodycz zaczyna się od spokojniejszego 'Catch A Leaf' z miękkimi klawiszowymi akordami i bardzo ładnym głosem Racher Fraser. Potem zaczyna się żwawe, szybkie i parkietowe granie, które przywołuje ducha funku z czasów jego świetności kilka(naście) lat wstecz. Instrumentalne 'Robop' i 'Solomon's Alive' wzbogacane jedynie świetnymi wokalizami czy elektryczną gitarą, przebojowe 'Can It Be' czy 'So Cool' ze wspaniałymi Justinem Chapmanem i Tyną na wokalu czy spokojne bujające i nieco dubowe 'Deeper Waters' z gościnnym udziałem Joe Dukie - wszystkie te numery sprawiają, że ciężko usiedzieć w miejscu. Jedynie rwać się na parkiet i aż żal, że brak go w domowych warunkach. Wierze, że wiele z tych numerów można usłyszeć na dancefloorach i że robią niezłą furorę. Zresztą - nie musze w to wierzyć, to jest po prostu oczywiste. Na dokładkę dostajemy energetyczne bomby w postaci utworów 'Emotional Funk' i 'The Sanctuary' - wydaje mi się, że gdy Recloose gra koncerty to własnie te numery mogą wywoływać największy szał wśród ich uczestników a żeńska część publiczności aż piszczy słysząc świetne, pełni głębi i kojrzące się z mistrzami funku wokale. Ten krążek to bardzo poważny pretendent do płyty tego roku, a do tego stanowi fantastyczne remedium na szarą i jesienną pogodę. Absolutny must-have!

18 października 2008

Pie!



mr.scruff - sweet smoke

Dość ciekawy klip. Bardzo zabawny. Rysowany przez samego producenta tego przyjemnego utworu. Wrzucam, bo od pewnego czasu mam ogromną faze na scruffa ze wzglęgu na album 'Ninja Tuna', który, póki co bezskutecznie, próbuje zdobyć.

17 października 2008

Letko - Many Things


W obliczu jesieni, która musiała w końcu nadejść (i szkoda, że w tak brutalnie chłodny sposób), na bok poszły wszystkie płyty z klubowym bitem, zacięciem tanecznym czy lekkim i wesołym podbiciem. Nie tyle dlatego, że stały się nudne, a po prostu nie odpowiadają klimatowi i, jakby w naturalny sposób, kłócą się z atmosferą jesiennego czasu. Na szczęście nie oznacza to cichych i pozbawionych muzyki dni. Z pomocą przychodzą inne płyty. Również polskie. Jedną z nich jest krązek 'Many Things' autorstwa kieleckiego projektu Letko.
O Letko bardzo trudno cokolwiek usłyszeć. Trudno dowiedzieć się, że niedawno wydali długogrający krążek, gdyż nie chwalą się tym zbytnio, nie reklamują. Żaden ze znanych polskich labeli nie firmuje ich albumu. Pare informacji można było zdobyć na portalach zajmujących się ambitnymi dźwiękami. Na muzyczny rynek weszli dośc niepostrzeżenie 30 sierpnia 2008 roku. Równie ciężko zdobyć ich debiut zatytuowany 'Many Things'. Tym, którym się ten wyczyn uda spotka z pewnością przyjemność. Pytanie tylko: jak wielka?
Letko nie oferuje muzyki dla każdego. Nie sprzedaje oferty Last Minute na wyspę szczęscia. Nie emanuje też dźwiękami, które można uznać za przełomowe czy wielkie w obliczu wydanych choćby w tym roku płyt. Letko po prostu tworzą utwory, które są przyjemne i które mogą się podobać, ale które jednocześnie nie wprowadzają w słuchacza w stan dzikiego zachwytu. Tak jak niepostrzeżenie weszli na polski rynek, tak niepostrzeżenie może minąć ta płyta i tak naprawde mało z niej zapamiętamy. Może też przejść przez nasze uszy pozostawiając miłe uczucie błogości i potęgując lenistwo. Mamy więc dwie opcje. Albo wykorzystamy 'Many Things' jako tło do prozy dnia codziennego tracąc wiele z klimatu płyty, albo wykorzystamy jako tło do połechtania własnego nieróbstwa. Wtedy ta płyta może się okazać dużo bardziej ciekawa. Wtedy płynie przyjemnie i pokusiłbym się o stwierdzenie, że "słucha się sama". Kawałki na niej zawarte nie wymagają ogromnej koncentracji. Zbudowane z elektronicznych smaczków i sampli, doprawione kobiecym wokalem. I to wokal jest chyba największą gwiazdą krążka. Głos Moniki Bożyk jest ciepły i miły. Dośc trafne sa porównania do Marsiji z zespołu Loco Star, gdyż wokal obu pań jest podobnie chrypkowaty i przyjemnie pobudzający. Podobieństwo do formacji z Trójmiasta jest również w nazwach utworów: 'Simple Logic' (Loco Star) i 'Simply Logical' (Letko) - chociaż to z pewnością przypadek.
Płyta 'Many Things' oferowana przez Letko nie jest może kandydatem do płyty roku, ale pozostawia pozytywne emocje, a przecież w muzyce nie zawsze chodzi o przecieranie szlaków i wytyczanie nowych trendów, prawda? Dlatego warto zapoznać się z materiałem proponowanym przez kielecką formację tym bardziej, jeśli jesteście wielbicielami downtempowego brzmienia, które lubi towarzyszyć beztroskiemu obijaniu się.

Więcej info:
http://www.letko.fan.pl/
www.myspace.com/wwwmyspacecomletko

15 października 2008

Milosh - iii


Od pewnego czasu chodziła za mną zimna elektronika. Downtempowe beaty mające być tłem do smutnie snujących się deszczowych dni, kiedy nie ma się ochoty na nic innego prócz grzania stóp i dłoni w cieple domowego ogniska. Przytłaczające smutnym klimatem nagrania, które tak naprawdę dodają otuchy. I wtedy pojawiła się informacja z wytwórni Studia !K7, że nadchodzi jedna z ciekawszych premier tegorocznej jesieni. Że swoją trzecią w doborku płytę wydaje kanadyjski artysta, producent i wokalista - Milosh.
Twórca ten dośc wcześnie zamieścił na stronie promującej album fragmenty swoich najnowszych dokonań. Wzbogacił to oprawą graficznej w klimacie okładki albumu. I dzięki temu narobił mi sporego apetytu na swoje najnowsze dzieło zatytułowane dość zabawnie, 'iii'.
Krążek wypełniają utwory przepełnione jednocześnie melancholią i ciepłem. Wszystko od początku do końca jest typowo Miloshowskie. Elektroniczne pejzaże dźwiękowe malowane w sprawny i wielowarstowy sposób odsłaniają się całkowicie przy pełnym zasłuchaniu. Dzięki temu że jednocześnie nie wymagają wielkiego skupienia są lekkie i płynące. Kuszą przyjemnością i nastrojem, jaki za sobą niosą. A wszystko wspomagane jest przez subtelne partie żywych instrumentów, np gitary czy smyczków jak w pięknym utworze 'Another Day'. Jak to zazwyczaj bywało, tak i tym razem Milosh sam zaśpiewał wszystko od poczatku do końca. Ma miękki i przyjemny głos a to dodatkowo wzmacnia atmosfere krążka. Jego wokal niesamowicie dobrze komponuje się z muzyką i tworzy z nią cudowny duet. Dla niektórych wadą może być pewna monotonność, którą w swój album wpisał jego twórca. Czesto przez cały utwór przewija się jeden zapętlony motyw. Ktoś inny może pokusić się o opinię, że krązek jest zbyt mało zróżnicowany i tak naprawde poszczególne numery opierają się na tym samym schemacie. Może to i racja, ale to chyba był zamysł autora i moim zdaniem jest to mimo wszystko zaleta krążka. Dzięki temu 'iii' maksymalnie wpisuje się w klimat wspomnianych już jesiennych, deszczowych dni i splata się z nimi na tyle mocno, że płyte można słuchać wciąz i wciąż. Najlepiej sprawdza się tuż przed samym snem jako sposób na wyciszenie i odprężenie się przy łagodnie płynących dźwiękach i ciepłym wokalu Milosha. I chociaż nie jest to album pełen fajerwerków, to chyba w tym tkwi jego siła.

13 października 2008

Friendly Beats: Grooves & Moves


Finally! Nakładem Kayaxu ukazała się wreszcie druga kompilacja kolektywu didżejskiego Beats Friendly. Wiele było o niej pisane już wcześniej, tym bardziej cieszy fakt, że wreszcie znalazła swe miejsce w odtwarzaczu i cieszy uszy. Ostateczna playlista nieco odbiega od tej pierwotnej, mimo to jest równie ciekawa i naładowana pozytywnymi dźwiękami. Na pierwszej płycie zatytułowanej GROOVES Novika, Mr.Lex i Rawski (bo to dokładnie ta trójka odpowiada za selekcje utworów) zamieścili bujające utowry z pogranicza dub, disco funk oraz hip hop. I tak znaleźć na niej możemy Dj Day'a, Yesking, Eve Be czy formację Elektrons ze świetnym numerem 'Get Up'. Buja niesamowicie, tak samo dobrze poprawia nastrój a do tego po prostu daje przyjemność słuchania. Drugi krązek - MOVES - obfituje w bardziej beatowe kawałki, które mimo iż spełniają warunki raczej radiowe niż parkietowe, równie dobrze sprawdzą się na imprezie. Usłyszmy na niej duet Swayzak, Hot Chip, Munk czy Trickski. Wartwo wspomnieć o tym, że na albumie znalazło się również miejsce dla polskich wykonawców. Pojawiają się Loco star czy Oszibarack. Sami kompilatorzy również ukazali swe producenkie oblicze i zamieścili na krązkach dwa numery stworzone przez duet Rawski feat. Novika. Jeden z utworów to 'Depend On You' w remixie Rawskiego, a drugi to całkiem nowa kompozycja, która przy okazji promuje całe przedsięwzięcie. Inną rzeczą zwracającą uwagę są dwa wcześniej nigdzie niepublikowane numery wyprodukowane również przez polskich reprezentantów. Znajdziemy tutaj 'Raise The Roof' autorstwa Chocolate Moose'a (czyli Macea z ex-Innocent Sorcerers) i Seana Palmera, a także zaskakujący numer 'That's Wassup' Planu B (czyli Bartka Królika i Marka Piotrowskiego z ex-Sistars). Również Maxymilian Skiba - świetny producent ze ślaska - dorzucił swoje trzy grosze i możemy posłuchać jego remixu numeru Dutch Rhythm Combo 'Bonaire'. Naprawde warto zaopatrzyć się w tą kompilację. Dla niektórych będzie miała wartość edukacyjną, dla innych, którzy zasłuchują się w audycjach Noviki i Lexa, będzie zbiorem naprawde bardzo dobrych numerów znanych z audycji. Tak czy inaczej cieszy fakt, że Beatsom wciąż chce się poszukiwać muzyki i dzielić się nią z innymi.

12 października 2008

Akustyczni Loco Star.


Klikać w tego linka! Koniecznie!
http://www.uwolnijmuzyke.pl/loco-star-2,329.html
Trzy utwory wykonane przez zespół Loco Star bez użycia elektroniki. Naprawde piękne aranżacje znanych z ostatniego albumu songów 'Herbs' i 'Steppin'' a także kolejny cover kawałka Jeffa Buckleya 'Morning Theft'. W pięknych okolicznościach przyrody, bo pod drzewem, został nagrany singlowy utwór. Do tego czujny Mr.Bidziu i ogólna radość przy graniu.

Przypominam także o tym, że 23 listopada na antenie Polskiego Radja Trójka odbędzie się koncert Loco Star!!

Dwa dni OffCamery.


Na liście festwali muzycznych zagościła nowa pozycja - Offcamera. I wcale się tu nie pomyliłem. Wiem, że Offcamera to festiwal filmowy. jednakże, dzieki zainwestowaniu również w muzyczną stronę wydarzenia, można muzykę i film zestawić równorzędnie na pierwszym miejscu. Nie będzie więc wielkim zaskoczeniem, jesli ktoś na tego eventa wybierze się tylko ze względu na zaproszonych artystów sceny muzycznej. Tak było w moim przypadku. Udało mi sie zobaczyć występy artystów z trzeciego i czwartego dnia festiwalu i stwierdzam, że było warto.
Dzień trzeci to występy Pustek, Noviki i Gillesa Petersona a także DJów kolektywu Beats Friendly - Mr.Lexa i Rawskiego, którzy początkowo mieli supportować radiowca z Wielkiej Brytanii. Okazało się jednak, że Gilles przywiózł własnego człowieka. Śmiem twierdzić, że publikę znacznie lepiej rozgrzaliby polscy reprezentanci. Fragment seta supportera (bo do tej pory pojęcia nie mam jak się nazywa) który usłyszałem, dużo bardziej nadawałby się do radia niż na klubowy parkiet. Przykład? Zagranie numeru 'Telephone' z ostatniego krążka Eryki Badu - niedość że kawałek powolny to moim zdaniem nadający się jedynie do odsłuchu domowego, gdyż jest naładowany emocjami, które nijak pasują do tańca. Nawet bujania. Po nim swój występ zaczął pan Peterson. Spodziewałem się tego, że w set wplecione będą kawałki z pogranicza disco, broken beatu z jakimiś nu jazzowymi wpływami i nie mogę powiedzieć, żeby mnie zaskoczył. Moim zdaniem nie zagrał specjalnie oszałamiająco. Set wciągnął mnie na krótką chwilę, gdy pojawiły się nieco bardziej techniczne utwory. Potem zaczęło się najgorsze: Gilles złapał za mikrofon i zaczął do niego gadać, ściszając co chwila muzykę. Rozczarował mnie tym bardzo. Takie konferansjerskie zagrywki kojarzą mi się z marnymi dyskotekami, do których nastawiony jestem conajmniej wrogo... Ogólnie rzecz ujmując set Gillesa mnie nie powalił i nie porwał. Dużo bardziej podobała mi się selekcja Beatsów i aż bolało, że nie było nikogo na parkiecie.
Wcześniej swój koncert miała Novika wraz z zespołem. Niestety, zdarzyły się jakieś techniczne wpadki i koncert zaczął się z opóźnieniem. Dodatkowo został skrócony do pół godziny. Brakowało mi też Marsiji na chórkach - chociaż brawurowo zastąpił ją Sqbass.

Dzień czwarty upłynął bardziej pod znakiem koncertów niż setów. Główną gwiazdą wieczoru miał być ośmio-osobowy skład projektu Nostalgia 77. Wcześniej jednak niezły popis dali panowie z projektu Baaba. Chłopaki bawili się muzyką jak tylko można było i wspierani przez obdarzoną pięknym głosem panią zapowiadającą pociągi porwali publikę. Nadszedł czas na gwiazdy wieczoru. Znów męski skład. Zagrali bardzo jazzowo. Dodałbym jeszcze przymiotnik: filmowo. Dźwięki klaiwszy, gitar i perkusji wspomagane były przez sekcję dętą. Brakowało mi jedynie smyczków żeby wprowadzić mała nutę melancholii. Myślałem, że to najciekawsze wydarzenie wieczoru, ale okazało się, że najlepsze dopiero nadejdzie. Wcześniej jednak warto było odwiedzić klub restauracyjny - tzw. mała scenę, na której parkiet rozgrzewali Envee i chłopaki z kolektywu Piękni Chłopcy grają Piękne Piosenki. Selekcja dużo bardziej ciekawsza niż ta Gillesowa jakoś mi podeszła. Trudno było ustać w miejscu. Tymczasem na dużej scenie rozłożyli się Flykkiller. Kto przegapił, niech żałuje. Trzy osobowy skład wyzwolił niesamowicie duża porcję energii. Pojawiły się numery z debiutanckiego krązka takie jak 'Flykkiller' w remixie Davida Holmesa (wykonywany na żywo jest jeszcze lepsze niż oryginał) czy 'Peroxide'. W większości jednak występ składał się z nowych numerów, które fani dobrze znają. Nie znaczy to jednak, że Fkk niczym nie zaskoczyli. Przeciwnie: pojawiły się kolejne świeżutkie numery. Pochodzący z nadchodzacej płyty 'Over', który wywołuje niesamowite ciarki czy kawałek nagrany na ścieżkę dźwiękową do fińskiego filmu. To był najlepszy koncert zagrany podczas mojej dwudniowej wizyty na festiwalu.

Warto wspomnieć o lokalizacji, gdyż ta była dość ciekawa. Otóż klub festiwalowy został umiejscowiony na dworcu PKP w Krakowie (stąd pani od pociągów). Wszystko wyglądało naprawde fajnie, wykorzystano cały dworzec. Hall na sale koncertową, restauracje na klub a poczekalnie na ...chill out. Dobre rozwiązanie, mam nadzieje, że zostanie jeszcze wykorzystane w przyszłości.

Festiwal Offcamera nie tyle ma szanse stać się kolejnym pretendentem do festiwali roku, co już nim jest. Inwestycja w artystów światowej klasy i zaproszenie ciekawych polskich wykonawców to strzał w dziesiątkę. Zastnawiam się skąd organizatorzy wzięli tyle pieniędzy. Spora nagroda i honoraria... Tak czy inaczej już czekam na kolejną edycję.

6 października 2008

Powrót niedługo.

Powoli kończę zbierać nowe teksty. Zaopatrzyłem się również w dużą ilość nowych płyt, do tego odbył się jeden festiwal. Będzie o czym pisać i o czym czytać. Będzie też parę zmian, ale o tym chyba za wcześnie żeby mówić szerzej. Póki co mam jedynie nadzieje, że wróci mi wena twórcza a zmęczenie jej nie stłamsi. Blog powraca już 12 października, a tekstem który rozpocznie nowy okres jego działalności będzie relacja z Offcamery - krakowskiego festiwalu kina niezależnego. Choć z nieco innej strony.
Mam nadzieje, że wszystko wyjdzie pięknie i gładko, i będzie chciało się Wam wracać.

13 września 2008

Hot Chip - Made In The Dark


Wszechobecna moda na tzw nu rave opanowała muzyczny świat ze wszystkich stron. Nawet Roisin Murphy na swojej drugiej płycie 'Overpowered' zamieściła numer, który możnaby do pod tą szufladkę zakwalifikować. Słuchawcze albo oszaleli na punkcie nowej muzyki, albo ją wręcz znienawidzili. Rejwowcy chwalą sobie każdy przejaw, każdą imprezę i każdą płytę, a przeciwnicy jeżdżą po czym tylko się da uzasadniając swe opinie poprzez słowo 'gówniarstwo' i antysztuka. Gdzieś w tym wszystkim pojawia się Simian Mobile Disco, krążą Crystal Castles, a swoje trzy grosze dorzucają Hot Chip ze swoją nową płytą 'Made In The Dark'. I to właśnie ci ostatni są głównymi bohaterami niniejszego tekstu.

Jak umiejętnie połaczyć zapędy na klubowy parkiet z rockową energią i wzruszającą stroną popu? Aby się dowiedzieć wystarczy do odtwarzacza zaaplikować nowy krązek formacji Hot Chip. To zdecydowanie najlepsza odpowiedź na powyższe pytanie. Wszystko, co pojawia się na płycie może kiedyś już było, ale nie wiem czy w tak świetnie zmieszanej kompozycji. Składniki, które dobierają członkowie zespołu są idealnie wyważone. Nie ma miejsca na bezsensowne plumkanie, sprytnie ominięte są nudne brzmienia i kalkowanie cudzych osiągnięć. Gitarki i perkusja wyjęte z najlepszych lat rocka, elektronika wzięta z najlepszych dokonań na polu muzyki tanecznej i ta niesamowicie wielka iskra energii, którą nas obdarzają, nie pozwala oderwać się od krążka. Jest i miejsce na odpoczynek, bo pojawią się piękne, powolne i wzruszające numery. Cudownie nostalgiczny 'We're Looking For A Lot Of Love' czy rozczulający 'Whistle For Will' wywołują ciarki na plecach. Z drugiej strony mocno taneczne 'One Pure Thought' czy 'Ready For The Floor'. Wszystko wprawnie wymieszanie, brak jakichkolwiek zgrzytów czy zapychaczy. Nie ma miejsca na nieprzemyślane piosenki, które nastawione są jedynie na czysty zysk. Chłopaki z tworzenia muzyki czerpią przede wszystkim przyjemnośc i to nie tylko słychać na płycie. To się po prostu udziela przy słuchaniu. Jest perfekcyjnie. Nie dostrzegam na albumie żadnych wad, a jedyne co mogę zarzucić, to szkoda, że płyta trwa niecała godzinę. Wydaje się dużo, tak? To posłuchajcie 'Made In The Dark', a przekonacie się że jest jak narkotyk, który bezlitośnie uzależnia od pierwszego razu. Wszystkie melodie zapadają w pamięć i przyjemnie męczą, nawołują do tego, aby płyte włączać jeszcze i jeszcze, i jeszcze... Zdecydowanie pierwsza trójka płyt 2008.