Na rozruch po dłuuugiej przerwie w pisaniu rzucam płytkę, która, ok liczy sobie rok, ale słucha się jej tak samo przyjemnie, jak wtedy, kiedy została wydana. Pewnie każdy zna, takie rzeczy cieszą bardziej niż mainstreamowe "rewelacje".
The XX XX
XL Recordings
* * * *
Kiedy po długiej, chłodnej jesieni i mroźnej zimie, która wydawała się nie kończyć, dochodzą do głosu gorące i duszne wieczory, gdzieś przepada ochota na działanie, a przychodzą dni przepełnione chęcią lenistwa. Piękny obrazek, więc brakuje jeszcze dźwięku. I tu zdecydowanie sprawdzi się krążek grupy The XX, która zdobyła w ostatnim roku ogromny rozgłos i rzesze fanów.
Co takiego niesamowitego jest w tym kwartecie? Może warto zacząć od tego, że mają zaledwie po 20 lat, a tworzą naprawdę dojrzałe dźwięki, nie uciekając przy tym do typowych dla młodych zespołów rozwiązań i oczywistego pisania o tym, jak trudno jest dorastać. Wydają się przy tym być niesamowicie zdeterminowani – zupełnie tak, jakby byli weteranami sceny muzycznej, a to
przecież ich debiut!
Muzykę, którą stworzyła czteroosobowa grupa trudno zamknąć w jednej szufladce. Można próbować określić ją jako dream pop. Ale czasem atmosfera, która operują robi się na tyle melancholijna, że z lekkich, a wręcz kosmicznie brzmiących podróży w stylu otwierającego całość ‘Intro’, subtelnego ‘Fantasy’ czy zwiewnego ‘VCR’ schodzimy mocno w dół, gdzieś w okolicę ziemi (znakomite ‘Infinity’ czy singlowe ‘Basic Space’). Równocześnie zauważalne są wpływy gitarowych kawałków z lat 80tych. Słychać jednakże, że nie tylko gitara gra tu pierwsze skrzypce, bo liczy się każdy, najdrobniejszy nawet dźwięk czy słowo. Mimo tego faktu, grupie udało się nie rozpraszać uwagi słuchacza. Szczegóły są słyszalne, ale na pierwszy plan wysuwają się chwytliwe i zapadające w pamięć melodie, od których po pewnym czasie trudno się uwolnić.
Najbardziej jednak odznacza się przestrzeń. W piosenkach The XX nie brakuje pojedynczo wrzucanych riffów, klaśnięć czy klawiszy poprzecinanych „mikrociszą”. Wszystko to stanowi tło dla wokali damskiego i męskiego, które świetnie się uzupełniają tworząc intrygujący duet. Głosy Romy Madley Croft i Olivera Sima są subtelne i idealnie dopasowane do charakteru muzyki. Kontrolowane w taki sposób by momentami znajdować się na granicy szeptu i śpiewania „od niechcenia”.
Można odnieść wrażenie, że The XX dobrze zdają sobie sprawę ze swoich możliwości i umiejętności i potrafią je wykorzystać, czym udaje im się przyciągać uwagę. I to jest jak najbardziej prawidłowe odczucie, bo trudno wyobrazić sobie lepszy debiut niż ten, który popełnili. Stylowa muzyka podana z klasą, bez niepotrzebnego poklasku, gdzieś cicho przemykająca obok, a jednak pozostająca w centrum uwagi wszystkich doceniających dobrą muzykę. Pozazdrościć.