6 stycznia 2012

MODERAT, czyli odszczekuję swoje z 2009...

Tak sobie myślę czy jest sens rozliczania się z płytą, która liczy sobie już ponad dwa lata, co biorąc pod uwagę obecne tempo powstawania nowych produkcji oznacza, że jest zwyczajnie stara. Ale ponieważ tercet oberwał ode mnie w podsumowaniu za 2009 rok, czuję się w obowiązku zwrócić im honor. Okazuje się bowiem, że to, co początkowo denerwowało mnie w płycie Moderata, teraz jest czynnikiem sprawiającym, że nad krążkiem pieję z zachwytu. No dobra, może przesadzam, ale trudno mi skłamać, stwierdzając, że jest słabo.
Przede wszystkim to sterylne, uderzające już od samego początku, brzmienie. Typowo berlińskie, trudno tego nie zauważyć. Ale jest w nim coś monumentalnego, zupełnie tak jakby założenia muzyki poważnej rozpisać na nowe trendy obowiązujące w muzyce elektronicznej. Dubowe, solidne podbicie, rozpędzony, miarowy i statyczny beat i łapiące wszystko w klamrę, łagodne klawisze na delayu. Do tego wszystkiego dochodzi zaserwowany oszczędnie wokal Saschy Ringa, który w dużej mierze odpowiada za dawkę wrażliwości, jaką naładowano to wydawnictwo. To wszystko sprawia, że nie mamy już do czynienia z techno podlegającym wpływowi innych, nowocześniejszych gatunków. To najprawdziwsza w świecie definicja emotroniki. Trudno nie zatrzymać się nad obrazowością 'Rusty Nails' czy rozłożonej na dwie części kompozycji '3 minutes of Nasty silence'. Tak samo niemożliwe jest przeoczyć dawkę poruszającej melancholii w operującej spowolnieniami 'No 22' oraz 'Out Of Sight'. Udział ikony spalonego słońcem dubu, czyli Paula St. Hilaira tylko potwierdza klasę tego krążka.
Wycofuje się ze sceptycyzmu, którym kierowałem się w momencie premiery i odwołuję swoje słowa, że to kilkanaście wersji jednego utworu. Spójna i wciągająca płyta.

Brak komentarzy: