12 czerwca 2011

Katy B is On A Mission.


KATY B
On A Mission
Sony
* * * i pół

Słucham płyty Katy B jednocześnie zaczytany w przeróżne fora, na których toczą się dyskusje dotyczące ‘On A Mission’. Zastanawiam się nad paroma rzeczami. Po pierwsze, że scena brytyjska już od kilku sezonów stanowi centralny kocioł, w którym mainstream miesza się z klubowymi gatunkami muzyki, mającymi swe korzenie w undergroundzie. Po drugie, że momentami całkiem nieźle im wychodzi takie miksowanie. A po trzecie, że Katy B stanowi dziecko takich właśnie eksperymentów i zgrabnie balansując pomiędzy głównym streamem a alternatywą zbiera i pochwały, i baty. Puryści twierdzą, że to psucie obyczaju, fani popu spokojnie łykną to bez mrugnięcia, a ja zawsze będę zwolennikiem łączenia tych dwóch scen, jeśli efekt jest naprawdę dobry. I uważam, że w przypadku panny Brien jest, czego posłuchać. Wszędzie można przeczytać, że „wyrosła na dubstepie” dama zajarała się UK Funky i dosypała trochę house’u dokonując zarazem fuzji z popem. Tak w istocie jest, a przy okazji udało jej się namówić do współpracy takich producentów jak Skream, Benga czy Zinc, czym osiągnęła naprawdę wysoki poziom. Producencko nie można tu niczego zarzucić. Wszystko pięknie gra, głowa się kiwa, nóżka tupie, a na przy występach na żywo publiczność szaleje. Wokalnie – bywa zadziornie, momentami gładko, ale raczej poprawnie. Chociaż czasami razi ten oklepany schemat zwrotka-refren. Z drugiej jednak strony skoro to płyta na lato i plenerowe eventy, to system się sprawdzi. Tylko, no właśnie – lato się skończy, sezon na festiwale też i chyba tak samo dobiegnie końca termin ważności krążka. Mimo wszystko warto sobie zaaplikować, bo na wakacyjnych wojażach zadziała zgodnie z przeznaczeniem.

Brak komentarzy: