14 listopada 2008

Wstęp do podsumowania roku 2008 w muzyce.

Jak zależy na płytach, to zawsze się robi taką listę - obowiązkowe w tym roku. U mnie taka lista wisi przypięta do korkowej tablicy i... wisi. I nic się na niej nie dzieje. Skreśliłem tylko dwie płytki: Miss Kittin i Rolanda Appela, bo te kupiłem. Inne albo wymagają dużego wysiłku i nakładów finansowych, albo są mniej ważne od bieżących zakupów. Ale przyznaje, że nie jest tak z każdą pozycje na liście. Flying Lotus i jego 'Los Angeles' to album, którego kupno od dawna chodzi mi głowie. Tak samo Loco Dice i jego '7th Dunham Places', który to krążek postanowiłem zdobyć po naprawdę świetnym występie kolesia na Audioriver.
Porównajmy rok ubiegły z właśnie mijającym. 2007 to może i nie była totalna posucha, ale mimo wszystko był o wiele uboższy od 2008. Nawet jeśli płyty wydały takie tuzy jak Bjork czy Roisin Murphy i nawet jeśli te płyty były dość ciekawe, to jednak ustępują tym mniej znanym projektom. Popatrzmy najpierw na poprzedni rok. Trus'me i jego wspaniała próba połączenia disco z deepowym brzmieniem house’owym zaskarbiła sobie rzesze nie tylko fanów, ale i krytyków. Dla mnie krążek 'Working Night$' to płyta AD 2007 i co z tego, że to już było u Moodymanna. Podobne wrażenie wywołała na mnie EPka holenderskiego beatmakera Sotu The Travellera, który wyprodukował oszczędne hip hopowe kawałki, zaprosił świetnych wokalistów i raperów i pchnął to w obieg wśród zainteresowanych. Póki co milczy cały czas zapewniając, że tworzy i przyznaję - z niecierpliwością czekam na jego kolejny krok. Może tym razem pełnowymiarowy album. Sceną nieco bardzo mainstreamową zawładnęła M.I.A - przez jednych wychwalana, przez drugich krytykowana. Nie tylko za związki z pewnymi dość podejrzanymi organizacjami, ale także za szybko przemijające brzmienie. Dziewczyna wrzuciła wraz z producentami jej albumu 'kala' na krążek wszystko, co było pod ręką i wykonała kawał dobrej roboty. Czego się tu czepiać? Mnie ta płytka rusza nadal tak samo, jak tuż po premierze. Zupełnie nie zgadzam się ze zdaniem, że z podium zrzuciła Mayę, Santogold. Jej płytka jest o wiele mniej barwna i obfitująca w więcej odwołań do rocka. To raczej nie dla mnie, chociaż przyznaje - singiel 'L.E.S. Artistes' powala. Tym oto sposobem przeszliśmy do roku 2008. To tak naprawdę rok powrotów. Swoje albumy wydali Tricky i Portishead. Pierwszy niekoniecznie powrócił w pełni glorii i chwały, bo mimo, że przez wielu wynoszony pod niebiosa, przez drugich krytykowany za porzucenie klimatycznych trip-hopowych konstrukcji na rzecz rocka i punka. Przeze mnie też krytykowany. Zupełnie inaczej sytuacja ma się w przypadku Portishead. Ci z kolei, wydali album pełen przygniatających i surowych aranżacji. Pełen duchoty i nostalgii. Gorzkich zaśpiewów, przeszywających uszy przeszkadzajek i rytmów wybijanych natarczywą wręcz perkusją. Pozycja idealna na jesień. Idealna również do rankingu 2008, który nadchodzi wielkimi krokami. Swoje trzy grosze w aktualnym roku dorzucili również Milosh i Thievery Corporation. Oba projekty znane ze swojego loungowo- downtempowego zacięcia, w tym roku uraczyły nas nowymi albumami. I chociaż nie są to krążki, które można nieskończenie długo zachwalać, obfitują w przyjemne uchu brzmienia. TCorp, pomimo iż krytykowane, moim zdaniem nagrali świetny album, pełen dobrych, ciepłych i przyjaznych kawałków, choć podbitych nieco poważniejszym przekazem. Co do Milosha - wszystko przed nim. Jego największy atut to klikające produkcje połączone z ciepłym wokalem. Skoro mówimy do downtempo, warto też wspomnieć o tym, że i mr.scruff wreszcie, po 6 latach milczenia, postanowił się odezwać i wydał krążek. Poprzedzony trzema singlami album 'Ninja Tuna' nie został przyjęty zbyt ciepło. A ja - wprost przeciwnie - uwielbiam go coraz bardziej z każdym odsłuchem. A szerszej recenzji spodziewajcie się niedługo.
Warto też powiedzieć kilka słów o rejwowcach. Dla mnie w tym roku wśród nich błyszczą Hot Chip i Crystal Castles. Obie formacje wydały niesamowicie taneczne i nawołujące do hedonistycznej zabawy krążki. Zwłaszcza ci drudzy zaskoczyli opartymi na 8-bitach numerami stanowiącymi mieszankę electro, house'u i punka. A Hot Chip - cóż... Zachwalani nie tylko przez 'mainstreamowców';)
Rok 2008 to dla mnie osobiście wreszcie spełnienie jednej z danych sobie obietnic - zakupu mixu Fabric. Wybrałem Ame i Roberta Hooda. Moją opinię już znacie. Podejrzewam, że na tych dwóch krążkach przygoda z fabryką się nie skończy. Już teraz mam wybrane kolejne dwa sety i mam nadzieje, że uda mi się je zdobyć. Podobnie jak album Luomo.
Nie można pominąć faktu, że obecnie mijające 365 dni obfitowały w sporą liczbę polskich premier. I to chyba główna różnica pomiędzy 2007 a 2008, bo w zeszłym roku panowała totalna susza. Teraz mamy wręcz zasyp muzyki z Polski i dobrze - będzie o czym dyskutować pod koniec grudnia. Cieszy fakt, że w naszym kraju ukaże się sporo ambitnych dźwięków. Nowe płyty wydali Oszibarack i Loco Star (świetna płyta - musze się przyznać, że za każdym razem, kiedy jej słucham mam ciarki). Ze stanu milczenia wyrwał się również Silver Rocket, który zafascynowany postacią Tesli, poszerzył skład zespołu i pchnął na rynek ciekawą pozycję. Ze swoim albumem 'Many Things' debiutowała formacja Letko, a siostry z Sistars pokazały, że solowo potrafią dużo więcej i ciekawiej niż w zespole. Wciąż czekam na nową płytą duetu Fisz Emade ('Heavi Metal' 21 listopada. Wśród gości m.in. Sqbass i Wojtek Traczyk z Muzykoterapii) - po singlowym 'Wiosna 86' spodziewam się bardzo intrygującej płyty.
Kończąc tą krótką zapowiedź do podsumowania rocznego napisze jeszcze, że fajnie byłoby, gdyby kolejne lata były równie, a nawet i bardziej ciekawe pod względem muzyki. Chciałbym jeszcze żeby świata nie ogarnęła mania mp3 i płyty nadal były wydawane na starych, dobrych, plastikowych, srebrnych kółeczkach, z książeczkami pachnącymi farbą drukarską. Oby artystom nie zabrakło inwencji twórczej. Na 2009 też szykuje się parę wielkich powrotów. Chociaż póki co sza - do tego czasu jeszcze 1,5 miesiąca.

Brak komentarzy: