12 maja 2011

Nie ma lekko, ale...czyli Warsztaty w Wawie


Czasy się zmieniają: cyfryzacja postępuje, wszystko „schodzi” do Internetu, ludzie są razem i żyją na dwa miasta, język angielski to obecnie podstawa, a muza – jak to muza, dla jednych zawsze będzie sztuką, sposobem wyrażania siebie, dla innych – produktem i opcją na obracanie wielomilionowym majątkiem.
Skąd taki wstęp? Otóż miałem wczoraj okazję (a może przede wszystkim przyjemność) uczestniczyć w „warsztatach” dziennikarstwa radiowego skierowanego na prezentację muzyki. Użyłem cudzysłów ponieważ zrobił się z nich w zasadzie panel dyskusyjny (tak to się ładnie nazywa:), podczas którego temat funkcjonowania prezentera w radio przeszedł (a właściwiej ukierunkował) na kondycję radia i muzyki w – uprośćmy – ambitniejszej formie w naszym kraju. Nie odbiegając jednak od głównego tematu, bo wszystko się tu ładnie łączy – zakończyło się, nazywając zjawisko po imieniu, narzekaniem. W skrócie na brak funduszy, lenistwo Polaków w poszukiwaniu ciekawych dźwięków, słaba dostępność płyt i polityczne gierki. Oliwy do ognia dolały później już prywatne rozmowy. Pierwsza, która była znakomitym przykładem tego, że jak samemu nie zadba i nie dopilnuje się spraw związanych z organizacją imprez, promocją itd. to nikt (czytaj: osoby, które powinny być za to odpowiedzialne) się nimi nie zainteresuje. Druga zaś to temat do jeszcze głębszych przemyśleń. Wywiązała się dyskusja dotycząca kultury kupowania płyt, kolekcjonerstwa jako takiego, nie wykorzystywania potencjału, który oferują pewne miasta i znowu – edukacji muzycznej. Czyli znowu marudzenie. Koniec końców z Warszawy wracałem dość skonsternowany, ale mimo wszystko entuzjastyczny i chyba jednak trochę podbudowany. Po pierwsze dlatego, że mam tę przyjemność znać ludzi, którzy mimo trudności, jakie zapewniają nasze polskie realia (blablabla), pozostają jednak wierni tej magicznej pasji do muzyki, walczą o swoje i chce im się to nadal kontynuować. Wiadomo, że nie jest lekko, ale gdyby nie było warto z pewnością już dawno daliby sobie spokój;) Po drugie zaś dlatego, że udzieliła mi się pozytywna energia Goldierocks.
No właśnie: Goldierocks była promowana jako gwiazda paneli, a jak dotąd nic o niej. Szczerze mówiąc, bardzo spodobała mi się jej postawa podchodzenia do tematu z ogromnym samozaparciem, entuzjazmem i wytrwałością. Dobra, można sobie tam mówić, że Brytole już tak mają, ale nawet jeśli, to mało mnie to obchodzi. Cała jej wypowiedź o budowaniu swojej pozycji, promowaniu nazwiska, potem już pseudonimu, pracy za darmo (‘But I felt important’) i o tym, że znalazła niszę jako dziewczyna za DJką, która na dodatek idiotycznie podskakuje podczas puszczania muzyki, spowodowała, że zacząłem trochę inaczej podchodzić do kwestii wiek a osiągnięcia. Przede wszystkim jednak zacząłem wierzyć, że to, co robię ostatecznie ma jakiś sens, a dodatkowo muszę zadbać o wytrwałość.
Czyli nie ma lekko, ale w tym wypadku plusy znacznie przewyższają minusy; ważne, że dopóki jest siła i są chęci, to wszystko można jakoś pogodzić i wiele osiągnąć.

Brak komentarzy: