18 czerwca 2008

New Amerykah

Długo zwlekałem z opisaniem tego albumu. Bo dostałem go już dobry miesiąc temu (jesli nie dalej), a na blogu jeszcze nie pojawiła się o nim wzmianka. Tylko teraz nie wiem od czego zacząć. Zawsze staram się nie zdradzać od samego początku, o jaką płytę chodzi, ale w tym wypadku napisze to na starcie:
Erykah Badu - 4th World War (Part One)


Krążek prosty nie jest. Dlaczego? Wszak muzyka na nim zawarta jest prosta i przyjemna w odbiorze, i gdyby nie słowa.... Właśnie. Bo o słowa się tu rozchodzi. Ale po kolei.
Produkcją albumu zajęła się śmietanka producentów. Nie jakieś timbalandy tylko ludzi, co się prawdziwie znają na dobrym bicie - m.in. Sa-Ra Creative Partners czy Madlib. Jeden z numerów napisała też Georgia Anne Muldrow. Jest bujająco, pod względem muzycznym lekko. Producenci wykonali swoją robotę świetnie i chwała im za to. Druga kwestia - jak odnalazła się w tej muzce Erykah Badu. Bo przecież ona jest główną bohaterką całego zamieszania. Zamieszania dosłownie. Pada wiele mocnych słow. O tym, że hip hop jest w życiu najważniejszy i mimo że podupada to są na świecie ludzie, którzy są w stanie go odratować czy też o rozliczeniu się z własną osobą, z tym, co jest, co było i będzie. Nie brakuje tu troche smutnych klimatów, więc przypuszczam, że dlatego muzyka jest nieco lżejsza. Udało uzyskac się równowagę, a jeśli nie skupiamy się za bardzo na liryce to powiedziałbym, że album jest letni (chociaż może troszke przesadzam? nieee). Pozostaje czekać albo na V wś albo na drugą częśc czwartej, a czas ten spędzić np z tym krążkiem (albo niżej opisywanym albumem Sepalota;) - naprawde bardzo dobra płyta.
Warto ją mieć jeszcze z jednego powodu, który nazywa się 'Telephone'. To chyba najładniejsze pożegnanie J Dilli, jakie miałem okazję usłyszeć. Piękny numer...

Brak komentarzy: