O Jazzanovie można pisać wiele. Można wspomnieć o tym, że przewodniczą sławnemu labelowi Sonar Kollektiv, że są autorami wielu kompilacji (lepszych lub gorszych), że remiksują, miksują i że w ogóle nawet, kiedy ich nie ma, to są. Debiutancki krążek pojawił w 2002 roku. Zrobili nim furorę, po czym oddali się innym, wyżej wymienionym zajęciom. W sprawie drugiej płyty - cisza. Mały powrót poczynili na sam koniec roku 2006: skompilowali świetny soundtrack ‘Belle Et Fou’ do sztuki teatralnej o tym samym tytule, na którym ukazały się nowe kompozycje. I znowu cisza. Aż do niedawna. Wszystko działo się dość szybko: informacja o wejściu do studia, singiel, płyta. Wiele oczekiwań. Udało im się je spełnić?
Jeżeli ktoś spodziewał się po ‘Of All The Things’ kolejnej wielkiej rewolucji w nu jazzie, to z pewnością się przeliczy. Kolektyw postanowił bowiem nagrać… piosenki. Nie są to jednak zwykłe piosenki – świadczy o tym choćby fakt, jak wiele kontrowersji i dyskusji wywołały. Ci, którym wydawało się, że niemiecka grupa będzie po raz kolejny prekursorem zmian w muzyce, płytę odrzucili już na wstępie. To fakt – Jazzanova nie odkryła nic nowego. Mimo to i tak zapisze się tym krążkiem w historii muzyki. I to nie tylko wydanej w 2008 roku. Powszechnie wiadomo, że ładne melodie na długo pozostają w pamięci. I właśnie tą wiedzę wykorzystała Jazzanova. Trochę pachnie mi to ubiegłorocznym albumem duetu 4hero, ale to podobieństwo dotyczy tylko i wyłącznie atmosfery, jaką płyty obu grup wytwarzają.
Całość opiera się na połączeniu kilku ciepłych i przyjemnych, wciąż żywych gatunków: soulu, funku i nu jazzu. Panowie świetnie odnaleźli się w tej gatunkowej mieszance. Wyprodukowali dwanaście poruszających, radosnych, śpiewnych i melodyjnych numerów, a do współpracy zaprosili naprawdę śmietankę wokalistów. We wzruszającym, nieco nostalgicznym ‘Little Bird’ – Jose James, w skocznym i genialnym ‘I Can See’ – Ben Westbeech. Hip hopowa nutka, jaką uderza kawałek ‘So Far From Home’ to Phonte, a słodki i bujający klimat stworzył Joe Dukie w ‘What Do You Want?’. Melodie bardzo szybko zapadają w pamięć. Szczerze powiedziawszy, bardzo trudno jest się ich pozbyć. Ale tak naprawdę, po co pozbywać się czegoś tak przyjemnego? To jeden z tych albumów, które zawierają czynnik uzależniający. Tutaj działa on podobnie jak na płycie przywołanego już Bena Westbeecha (‘Welcome To The Best Years Of Your Life’) – to prostota piosenek, które nagrano. Mniej więcej wiemy, co wydarzy się za chwilę, a jednak, kiedy słyszymy kolejne minuty albumu, czujemy się zaskoczeni – to absorbuje na tyle skutecznie, że płytę bardzo trudno jest wyjąć z odtwarzacza.
Jak zatem potraktować ‘Of All The Things’? Pomimo tego, iż rzeczywiście nie jest to wielkie odkrycie, nie można przejść obok albumu obojętnie. Jest bardzo dobry, żeby nie powiedzieć: wspaniały. Wkręcający, ciepły, klimatyczny, wprost na okres zimy – kolektyw wybrał dobra porę. I może nawet lepiej, że nie starali się dokonywać czegoś nowego – to mają już za sobą i nikt im tego nie odbierze. A stworzone przez nich utwory z pewnością będziemy nucić przez cały rok 2009, a pewnie nawet i dłużej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz