19 stycznia 2009

Ricardo Villalobos - Vasco


Zimne kliki, mały wkład pracy, jakieś plumkania i trochę farta – to chyba najgorsza definicja minimalu. Rzekłbym, że w ogóle się z nią nie pokrywa. Dawniej moje postrzeganie muzyki minimal brzmiało mniej więcej zbieżnie z dwoma ostatnimi cechami. Nie podobała mi się wcale ta „zabawa”. Byłem zdania, że co niemieckie, to niech sobie to zatrzymają, a ja wcale do szczęścia nie potrzebuję poznawać tego gatunku. Wszystko zaczęło się zmieniać stopniowo, aż w końcu wydarzył się Audioriver. Faktem jest to, iż nie wysłuchałem w całości live actu, jaki dał Ricardo Villalobos, ale z drugiej strony to, co usłyszałem i to, jak umiejętnie porwał on tłum do zabawy, przekonało mnie do cieplejszego osądu minimalu. Jakieś fragmenty Fabrica, który zmiksował wykorzystując jedynie swoje numery, zapaliły w mojej głowie lampkę „sprawdzić”. I nadarzyła się świetna okazja, gdyż w ostatniej części roku 2008, Villalobos postanowił puścić w świat EPkę ‘Vasco’.
Kwestią numer jeden powinna być weryfikacja słowa „EPka”. Płyta, której możemy słuchać, trwa dokładnie 70 minut (słownie: SIEDEMDZIESIĄT). I nazwij to jeszcze EPką… Pełnoprawnym albumem long też chyba nie można nazwać tego wydawnictwa, chociaż na upartego można by próbować. Tak czy inaczej otrzymujemy krążek z czterema nowymi kawałkami.
Pierwszy utwór to ‘Minimoonster’, ale uwaga: tutaj w pełnej wersji trzydziestominutowej. Od razu uciszam wszelkie głosy twierdzące, że pewnie nudą wieje i tyle. Otóż nie. Przez te trochę ponad pół godziny, kawałek na tyle silnie absorbuje przy słuchaniu, że czas upływa bardzo szybko i przyjemnie. Czym udało się to osiągnąć producentowi? Z pewnością w grę wchodzi ogromne doświadczenie (zerknijcie np. TU i sprawdźcie ile releasów ma na koncie). Tak ogromny bagaż pozwolił mu uzyskać swój typowy styl, wypracować i dopracować do perfekcji producenckie skillsy i triki, jakimi podbija uszy wielu słuchaczy na świecie. Pocięta perkusja, z pomocą której generuje przejścia i wprowadza nowe elementy to już raczej jego znak rozpoznawczy. Do tego „biegające” i nieco surowo brzmiące klawisze. Ale najważniejszy jest tu chyba dość ambientowy synths płynący w tle. Właśnie: niby w tle, lecz jednak to on generuje klimat całej sesji. A przynajmniej odpowiada za niego w znacznej części. Ze „zmechanizowanego”, ale jednak pozbawionego plastiku brzmienia, czyni coś organicznego – to właśnie ten efekt nauczył się tworzyć Villalobos. Nie trzeba się specjalnie skupiać, ten numer automatycznie wciąga i to już od samego początku, kiedy za pierwszym razem z ciekawości, później wracając do niego z sympatii, włączamy go w odtwarzaczu.
Drugi track to ‘Electonic Water’. Od startu budowany z południową nutą dzięki wprawnie pociętemu, brzęczącemu w prawym uchu drumsowi. Nieco bardziej motoryczny od poprzednika. Sam początek nieco się przelewa, gdy nagle uszy przeszywa gwałtowny, elektroniczny trzask, pociągający za sobą spowolnioną w tempie (brzmiącą wręcz nieco dubstepowo) perką. „Rozsypane klawisze” i wprawnie umieszczone efekty – to, że Villalobos do perfekcji dopracowywał te numery po prostu się słyszy. W ‘Amazordum’, czyli tracku numer 3 górę nad wszystkim wzięły klawisze. Tak jakby Ricardo przy produkcji zapomniał o tej ścieżce, a przypomniał sobie o niej pod koniec. Ale chyba zrobił to celowo, gdyż znowu brak nudy, a kawałek mocno się wkręca (podobnie jak każdy na tym albumie). Później coś zaczyna się zmień, ale zaraz potem wchodzi numer ‘Skinfummel’. Tak poprzednie kawałki, utwór trwa w okolicach 12-13 minut. To już totalny kozak, że tak powiem. Tu motywem przewodnim jest recytacja w języku francuskim. Nie wiem czy głos jest syntezowany czy producent poprosił o współpracę, jakąś znajomą – w każdym razie kobieta głos ma ładny. Wkręcająca minimalowa aranżacja. Właśnie, bo trzeba wspomnieć o tym, że skoro minimal to i przystoi oszczędne brzmienie. I takie właśnie uzyskał Ricardo, jednocześnie nie popadając w dźwiękowe skąpstwo. Idealnie wyważona płytka.
Nie dam się więcej zwodzić: minimal to dobry i wartościowy gatunek. Dzięki ‘Vasco’ czuję nie tylko potrzebę szerszego zaznajomienia się z produkcjami samego Ricardo, ale także z innymi producentami. Dzięki EPce mam przynajmniej kryterium odniesienia i wiem, co w minimalu jest dobre.
Aha … Ricardo Villalobos pochodzi z Chile, więc Niemcy nadal mogą sobie trzymać, co swoje;)

Brak komentarzy: