Czarna, stylowa oprawa graficzna. Na okładce tylko jedno zdjęcie. Resztę wypełnia czerń. Tak wygląda album Jose Jamesa – jednego z czołowych przedstawicieli labelu Brownswood Recordings, którego twórca jest Gilles Peterson. Trzeba przyznać, że to człowiek, który doskonale potrafi dobierać artystów do swej wytwórni. Strzałem w dziesiątkę w roku 2007 był Ben Westbeech. W roku 2008 zaś – właśnie Jose James.
Już na samym początku uderza kameralność tej muzyki. Zaczyna się cicho i łagodnie. Pojawia się niski głos. Towarzyszą mu jedynie pianino, trąbka, perkusja i kontrabas. Wyjątkowo słychać subtelną gitarę i miękkie brzmienie keyboardowe. I tyle. Muzyka płynie spokojnie, eksponując głos wokalisty tak mocno, jak tylko się da. Ten zaś wyśpiewuje frazy najczęściej o miłości. Wydaje się zwyczajne? Nic bardziej mylnego – ten krążek to majstersztyk. Jazz nagrany bez puszenia, bez japiszonowatego zabarwienia i bez wirtuozerii mającej za zadanie powalić na kolana całą recenzencką kastę ubraną w smokingi pod muchą. Brak tutaj zbędnych fajerwerków, elektronicznych dopalaczy czy producenckich zagrywek. To sto procent żywego, czystego w formie brzmienia. To, co na ‘The Dreamer’ urzeka najbardziej to szczerość i skromność zarówno Jose Jamesa, jak i muzyków, których zaprosił do realizacji płyty.
Wzruszające ‘Winterwind’ czy ‘Desire’, snujący się ‘The Dreamer’ ożywczy cover kawałka ‘Spirits Up Above’ oryginalnie wykonywanego przez Rolanda Kirka. Wszystko tu jest doskonałe, idealnie wyważone. Ani jednego zbędnego dźwięku, ani jednej nuty, która burzy budowany nastrój. Momenty, w których wokalista milknie, pozwalając wypowiedzieć się instrumentom wchodzącym na cienka linię między improwizacją a graniem z kartek, dostarczają jeszcze więcej emocji, zaskakują i pozwalają dłużej cieszyć się tymi wspaniałymi dźwiękami. Wszystko to współgra ze sobą w niesamowity sposób, pozwala oderwać się od zwykłości. To znakomita płyta na zimne, nieprzyjemne wieczory, których teraz pod dostatkiem. Ciepła kołdra, świeczki, herbata i ‘The Dreamer’? Czemu nie?
W zalewie muzyki mieniącej się efektami, elektroniką i techniką, warto złapać oddech. Najlepiej zaczerpnąć go właśnie z tego krążka. To znakomity dowód na to, że maszyny jeszcze na długo nie zastąpią prawdziwych, „żywych” instrumentów i że nie liczy się jedynie technika, ale także duch i emocje. Jak najbardziej polecam, dla mnie to płyta roku – może też dlatego tak trudno mi o niej pisać. Po prostu: lepszym pomysłem jest ją posłuchać…
Już na samym początku uderza kameralność tej muzyki. Zaczyna się cicho i łagodnie. Pojawia się niski głos. Towarzyszą mu jedynie pianino, trąbka, perkusja i kontrabas. Wyjątkowo słychać subtelną gitarę i miękkie brzmienie keyboardowe. I tyle. Muzyka płynie spokojnie, eksponując głos wokalisty tak mocno, jak tylko się da. Ten zaś wyśpiewuje frazy najczęściej o miłości. Wydaje się zwyczajne? Nic bardziej mylnego – ten krążek to majstersztyk. Jazz nagrany bez puszenia, bez japiszonowatego zabarwienia i bez wirtuozerii mającej za zadanie powalić na kolana całą recenzencką kastę ubraną w smokingi pod muchą. Brak tutaj zbędnych fajerwerków, elektronicznych dopalaczy czy producenckich zagrywek. To sto procent żywego, czystego w formie brzmienia. To, co na ‘The Dreamer’ urzeka najbardziej to szczerość i skromność zarówno Jose Jamesa, jak i muzyków, których zaprosił do realizacji płyty.
Wzruszające ‘Winterwind’ czy ‘Desire’, snujący się ‘The Dreamer’ ożywczy cover kawałka ‘Spirits Up Above’ oryginalnie wykonywanego przez Rolanda Kirka. Wszystko tu jest doskonałe, idealnie wyważone. Ani jednego zbędnego dźwięku, ani jednej nuty, która burzy budowany nastrój. Momenty, w których wokalista milknie, pozwalając wypowiedzieć się instrumentom wchodzącym na cienka linię między improwizacją a graniem z kartek, dostarczają jeszcze więcej emocji, zaskakują i pozwalają dłużej cieszyć się tymi wspaniałymi dźwiękami. Wszystko to współgra ze sobą w niesamowity sposób, pozwala oderwać się od zwykłości. To znakomita płyta na zimne, nieprzyjemne wieczory, których teraz pod dostatkiem. Ciepła kołdra, świeczki, herbata i ‘The Dreamer’? Czemu nie?
W zalewie muzyki mieniącej się efektami, elektroniką i techniką, warto złapać oddech. Najlepiej zaczerpnąć go właśnie z tego krążka. To znakomity dowód na to, że maszyny jeszcze na długo nie zastąpią prawdziwych, „żywych” instrumentów i że nie liczy się jedynie technika, ale także duch i emocje. Jak najbardziej polecam, dla mnie to płyta roku – może też dlatego tak trudno mi o niej pisać. Po prostu: lepszym pomysłem jest ją posłuchać…
Jose James - 'Desire' (Moodymann remix)
A tu znakomity remix w wykonaniu Moodymanna pochodzacy z EPki 'Desire & Love'.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz