16 maja 2008

Portishead - Third

Kiedy zacznę w taki sposób, jak poniżej, to każdy od razu się domyśli o kim mowa.

11 lat milczenia przerywanego jedynie cichymi zapowiedziami, że wchodzą do studia, że kombinują, że nagrywają. Sporo osób straciło wiarę, w to że kiedykolwiek jeszcze usłyszą nowy album Portishead. Ja do wielkich fanów tej grupy się nie zaliczam, więc szczerze powiedziawszy było mi to obojętne, ale kiedy ten nowy krążek już się pojawił, nie mogłem obok niego przejść obojętnie. Choćby dlatego, że to wielkie wydarzenie w świecie muzyki. I wcale nie przesadzam.

Trio z Bristolu musiało zmierzyć się z kilkoma niełatwymi kwestiami. Po pierwsze: NIE MA JUŻ CZEGOŚ TAKIEGO JAK TRIPHOP. Zachowały się jedynie stare płyty i wpływy tej muzyki na innych wykonawców. Jako autonomiczny gatunek nie istnieje, chyba że zachowały się jeszcze jakieś undergroundowe dinozaury i żywe skamieniałości. Jaka więc powinna być nowa płyta? Odpowiedź jest już w pytaniu: nowa. Ale przecież wszystko już było - kolejny problem. To było proste do przewidzenia, że Portishead nie będa już wytyczać nowych trendów. Za to mogą coś stworzyć z już istniejących. Stworzyli.

Najpierw do internetu wypuścili postrach. 'Key bored'. Dla niektórych makabra, która rani uszy, dla innych szok-to nasze kochane Portishead?, dla jeszcze innych niezła zagwozdka. Ja zaliczałem się zdecydowanie do tej trzeciej grupy (gdzieś zresztą o tym pisałem). Już wiedziałem, że jeśli nowa płyta się pojawi to będzie pretekstem do ogromnej sprzeczki między zwolennikami a przeciwnikami.Potem pojawia się pierwszy singiel zapowiadający 'Third'. Wybity rytm do złudzenia przypomina strzały z karabinu-nie bez powodu kawałek nazywa się 'Machine gun'. I znowu podział na "cudo" i "skandal". A ja? Jeszcze bardziej ciekawy.

Wreszcie na światło dzienne wyszedł 'Third'. Od dawna zapowiadany, od dawna oczekiwany i na maxa kontrowersyjny album. Podział? To chyba już tradycja. Tradycją jest również 11 utworów. Wszystkie melancholijne i chociaż wprowadzają smutną atmosfere to jednak są zupełnie inne, od tego, co było kiedyś. Brak tu melodii, które można sobie nucić, brak tu nieco uładzonego klimatu. Jest za to surowo. Przeszywające uszy wybijane rytmy, elektroniczne przeszkadzajki, które dają po uszach ('We carry on') i... mandolina...albo coś, co ją przypomina ('deep water' - śmiem twierdzić, że to chyba najbardziej pozytywny kawałek na tej płycie, jesli można tak powiedzieć). Kolejne utwory co raz głębiej wchodzą w głowe, niektóre nagle urywają się ('Silence'), a inne wywołują ciarki (rhodes w 'magic doors' czy wspomniane już 'we carry on'). Muzyka podsuwa mi obrazy betonowych sal, w którym światła jest na tyle dużo, że można dostrzec jedynie swoje dłonie znajdujące się 10cm przed oczami. Czasem tylko pojawia się jakiś mały płomyczek, który na chwile rozświetla pomieszczenie...

Tej płyty trzeba posłuchać samemu. W tą płyte trzeba się zgłebić samemu, bo nie jest prosta w odbiorze, ale koncentracje i czas jej poświęcony wynagradza niesamowitym klimatem-udało się go Portisom utrzymać.

Brak komentarzy: