7 lutego 2009

Kelley Polar - 'Love Songs Of The Hanging Gardens'




Niedawno rozpoczęła się era wskrzeszania disco. Do łask słuchaczy wracają z powrotem stare numery z lat 70 czy 80, a nowe, produkowane współcześnie kawałki, opierające się na tym gatunku zdobywają uznanie. Sporo producentów idzie w tym kierunku. W swą muzykę wplatają choćby najmniejsze elementy skojarzone z disco. Nikt już nie dziwi się słysząc o cosmic czy space disco. Skąd taki wstęp? Ostatnio wpadła mi w ręce płyta pochodzącego z Chorwacji producenta i wokalisty. Ten pan to Kelley Polar. Na swoim koncie ma już dwa krążki, a ja miałem okazję posłuchać jego debiutanckiego albumu. Jego muzyka to nie takie stricte disco. Ale sporo cech tego gatunku, w uwspółcześnionej formie, można odnaleźć na ‘Love Songs Of The Hanging Gardens’.
Przede wszystkim: klimat, klimat, klimat. Całość pozbawiona jest bezdusznie syntetycznego brzmienia. Wszystko brzmi niesamowicie ciepło, przyjaźnie i w gorący sposób zachęca do pląsów. Taki swoisty rodzaj tańca, może nawet bedroom dancing? Chociaż oczywiście jego kawałki były grywane w klubach. Niektóre pewnie bardziej nadawały się do chillout zone. A to ze względu na elementy downtempowe. Pięknym usypiaczem (w pozytywnym znaczeniu) jest na przykład ‘Matter Into Energy’. Pozostałe numery są raczej bardziej żywiołowe. Pojawiają się wpływy muzyki techno – tu rzut ucha na ‘Vocalise (From Here To Polarity)’, gdzie Kelley pozwala posłuchać muzyki, zaś sam milknie, od czasu do czasu wrzucając jakąś subtelną wokalizę. Właśnie: wokal. To przecież wokal jest głównym aktorem, a dokładniej - wokalista. Głos Polara jest ciepły, w pewien sposób rozpływający się w muzyce, pełen swego rodzaju słodyczy. Mimo tego autor zadbał o to, by nas nie zanudzać. Śpiewa tyle ile trzeba. Nie zapraszał żadnych innych śpiewających, sam dograł wszystkie chórki. Szczerze mówiąc to nawet dobrze. Inne głosy mógłby jedynie zepsuć tę niesamowitą równowagę, którą uzyskał Chorwat.
Trudno wyróżniać pojedyncze kompozycje, bo inne mogłyby zostać, najprościej mówiąc, skrzywdzone. Wszystkie numery są jednakowo wciągające, piękne i tak samo dobrze robią na duszy. Połączenie elektroniki i skrzypiec, a w tle rozgrzewające klawisze, które działają na mnie jak płomyk na kostkę masła. Jedyne, czego żałuje to fakt, że dość późno usłyszałem ten album.
Czy to nieziemski instynkt i wyczucie, czy znajomość gustów, pozwoliła Polarowi wypracować balans pomiędzy wszystkimi składnikami dobrej muzyki? Nie wiadomo. Ważne, że udało mu się to zrobić w 200%. Zachwycam się, jasne – po prostu jest czym. Idealna płyta na zimne dni. A jak ktoś jeszcze ma w domu kominek…

Brak komentarzy: