7 lutego 2009

Modfunk - 'Emo Funk'


Kierowany może światową moda, a może własnymi gustami (chociaż stawiam zdecydowanie na to drugie) duet Modfunk od kilku już lat tworzy electrohouse’owe kawałki. Dla niewtajemniczonych – jest to polski projekt. W zasadzie mamy się kim pochwalić. Chłopaki na dobrych dźwiękach się znają, wstydu nie przynoszą. Dowodem na to może być chociaż fakt tego, że zauważają ich ci najbardziej w środowisku znani. Głównie zagranica, której to przedstawicieli zaprosili na swój najnowszy krążek. Ale o tym za chwile. Nowy album w zasadzie pojawił się niczym wyskakujący z pudełka diabeł. Premiera była o tyle zaskakująca, co w zasadzie nienagłośniona. Trudno uwierzyć, że to dopiero drugi album (pierwszym, debiutanckim była ‘Superfuzja’ z 2002 roku). Ale oto jest – dziesięć nowych kompozycji.
Otrzymujemy dawkę house’owych brzmień silnie skoligaconych z dużą dawką brudnego elektro. Gdzieniegdzie przemykają się wpływy tak modnego ostatnio disco. Wszystko oczywiście w stylu wypracowanym przez Marcina Chmarzyńskiego i Piotra Jareckiego. Ta dwójka to dość rozpoznawalne persony, dlatego właśnie, wcześniej wspomniani, goście z zagranicy bez dłuższego namysłu zgodzili się wziąć udział w nagraniach. Najbardziej znanym z nich jest Zdar – członek sławnej i obrosłej w legendę francuskiej grupy Cassius. To on zagrał główne skrzypce, że tak powiem, w numerze ‘Showtime’ – oczywiście udzielając się wokalnie. W kawałku poprzedzającym występ Zdara, udziela się John Webb (Love Meets Lust z Ameryki). To chyba najbardziej wykręcony tytuł na krążku, a zarazem jeden z najciekawszych utworów, uwaga – ‘Rack Bhayo Ni Ho Bro’. Trzecim zaś gościem jest Demon, którego polski duet poprosił o remix kawałka ‘We Got Game’. Remix wyszedł arcyciekawie i stanowi świetne zakończenie albumu. Tak naprawdę, jedynym słabym punktem jest sam początek płyty – a dokładniej utwór ‘Cashback’, który raz irytuje, a innym razem nie zwraca się na niego uwagi. Potem jest już do końca ciekawie i tanecznie.
Krążek zatytułowano ‘Emo Funk’ a na jego okładce widnieją pocięte dłonie z pomalowanymi na czarno paznokciami. Skąd taki tytuł, skoro płycie zamiast smutku i rozpaczy nad złem świata towarzyszy jedynie zabawa i hedonistyczne pląsy? Zapewne żart twórców. Całości zresztą nie można traktować tak całkiem na serio. Przede wszystkim chodzi o rozkręcenie nawet największego ponuraka. Oczywiście to nie oznacza, że album można zlekceważyć. Pod żadnym pozorem nie wolno tego zrobić. To po prostu świetna polska płyta i szkoda byłoby się z nią nie zapoznawać. Warto też liczyć na to, że milczenie Piotra i Marcina potrwa tym razem krócej niż 6 lat…

Brak komentarzy: