31 marca 2009

The Detroit Experiment


Z legendami jest tak, że albo nie wypada o nich mówić, mając w pamięci zasługi, traktować z należytym szacunkiem i po prostu chłonąć ich dorobek intelektualny, albo podjąć, nieraz żałosną, ale jednocześnie trudną próbę powiedzenia paru słów, celem oceny tegoż dorobku. Oba przypadki są wręcz najeżone pułapkami, na które łatwo się nadziać i popełnić błąd. A o kim piszę używając słowa legenda? Być może powinienem używać sformułowania pojawiającego się na tylnej części obwoluty albumu – żyjąca legenda. Rozchodzi się o Carla Craiga. Może i użyłem dość mocnych słów, ale zasług tego producenta i DJa dla współczesnej muzyki – powiedzmy ogólnie – rozrywkowej, nie sposób pominąć. Carl Craig to przecież symbol sceny Detroit, a dla wielu młodych producentów stanowi pewnie wzór do naśladowania. Nie ma co się śmiać, tym bardziej, że płyta, z powodu której powstał ten tekst świadczy zarówno o wielkim talencie c2, jak i o jego wszechstronności.

Ale do rzeczy. Detroit, czyli miasto legenda, kolebka techno, zostało wybrane na kolejną miejscówkę, w której miał być kontynuowany projekt …Experiment zaczęty w Filadelfii. Kiedy pomysłodawcy serii – Andy’emu Hurwitzowi – przyszedł do głowy pomysł na ‘The Detroit Experiment’ od razu pomyślał o Carlu Craigu. Najpierw jednak przez 5 dni wielu muzyków zbierało się na sesje nagraniowe, po to, by móc zarejestrować materiał, stanowiący tworzywo dla artysty. I tak na płycie pojawiają się np. Amp Fiddler, odpowiedzialny m.in. za organy, syntezatory czy wokal, Athletic Mic League (wokal, dokładnie chórki wspomagające nawijkę Invincible) i cała masa odpowiedzialnych za przeróżne instrumenty (pianino, saksofon, bębny, tamburyna,…) muzyków jak Regina Carter, Ron Otis czy Al Turner nagrywający niegdyś dla Arethy Franklin. Słowem gromada ludzi, którzy na muzyce znają się naprawdę świetnie, co potwierdzają na ‘The DE’.

Nagrane przez nich ścieżki zostały wysłane Carlowi Craigowi, którzy zajął się ich miksowaniem i stworzył z nich 14 kompozycji pełnych ducha Detroit. Zaczyna się eksperymentalnym ‘Space Odyssey’, by już po chwili przejść w deep house’owe ‘Think Twice’, które nie stroni mimo wszystko od klasycznego ducha jazzu. Cały krążek to przecież fuzja nowoczesnego jazzu z brzmieniami deepowymi, soulowymi, hip hopowymi a nawet nutką Gospel (‘There Is A God’ i następujące po nim ‘Church’). Pierwsza połowa albumu to swoista wycieczka w przeszłość. Przyjemna to i intrygująca podróż trzeba przyznać. Może dzięki temu, że Craig, w czasie postprodukcji do wszystkiego dołożył brzmienie future, łącząc retro ze współczesnością. Powiedzieć, że wyszło mu to zgrabnie, to obraza – wszak to profesjonalista, który nie jeden album w życiu skleił.

W połowie albumu przyszłość zaczyna dominować nad przeszłością. Pojawia się coraz więcej elektroniki, która osiąga apogeum w znakomitym ‘Highest’. Bujający elektroniczny, instrumentalny hip hop najwyższej klasy. Podobnie jak 'Vernors' czy ‘The Way We Make Music’, w którym ekipa AML wraz z Invincible daje popis swych umiejętności, doskonale wpisując się w produkcje Wielkiego.

Mimo, że to krążek z 2003 roku, to wciąż jest świeży. Czy będzie ponadczasowy, okaże się za paręnaście lat, ale chyba już teraz mogę stwierdzić, że to pozycja obowiązkowa. Niedawno została wypuszczona reedycja płytki, więc zaopatrzyć się w nią nie jest problemem. Niedawno też ukazały się remixy numeru ‘Think Twice’. Jeden z nich popełnił Henrik Schwarz, a że to producent znany i szanowany, więc zapewne przypomni i odświeży pamięć o tym projekcie.

2 komentarze:

Andrzej-calak pisze...

osobiście maks uwielbiam i żałuję tylko, że po świetnych "Experimentach" z Detroit i Philadelphii seria nie poszła dalej. pomyśl tylko takim california experiment pod okiem SA-RA albo London experiment dyrygowany przez Tathama :)

Pavelo pisze...

Fakt, to byłoby coś:)Ciekawe zwłaszcza, w jakich kierunkach poszłoby to pod przewodnictwem SA-RA... tego się już pewnie nie dowiemy, ale na pocieszenie ich nowy krążek niedługo;)