13 marca 2009

Milez Benjiman - Feel Glorious


Tru Thoughts’owa ofensywa trwa. Tym razem na warsztat biorę album trzyosobowego składu Milez Benjiman. Nie mam pojęcia, co panów skłoniło do wybrania takiej nazwy. Kiedy pierwszy raz usłyszałem zbitkę Milez Benjiman, pomyślałem, że to jakiś koleś grający na saksofonie, który zwołał grupę kolegów i wspólnie nagrali jazzowo-funkową płytę. Z całej tej historii zgadza się jedynie słowo „funk”. Bo ‘Feel Glorious’ to nic innego jak funk. Tylko, że definicja funku milezowskiego chyba nieco odbiega od tej powszechnie znanej.

Zacząć trzeba od przedstawienia tego specyficznego projektu. Za produkcje w składzie odpowiadają Gerd i Delgui, a wokalista zwie się Colonel Red. Panowie pochodzą z Holandii. Czy to słychać, czy nie – nie mnie to osądzać. Chociaż pewnie miało to jakiś wpływ na brzmienie(wystarczy spojrzeć choćby na okładkę i już wiadomo, że panowie mają pomysły i charakter). Muzyka zaserwowana przez Mileza Benjimana (mam mały problem z odmianą, bo wychodzi jakby to był naprawdę saksofonista) jest dość kosmiczna – chociaż to mało powiedziane. To z pewnością wycieczka w inną galaktykę. Wkręcająca i przyjemna, jak kąpiel w ciepłym morzu na lazurowym wybrzeżu. Gerd i Delgui w zasadzie w każdym numerze postawili na te same patenty. Zapętlony elektroniczny beat, w tle efekty z innej galaktyki właśnie, toczący się tłusty bas i wokale Colonela. Trochę chórków, trochę melorecytacji. Od czasu do czasu ładny zaśpiew. Niby proste i ograne sztuczki. Tylko, że na ‘Feel Glorious’ wszystko to otrzymuje nową jakość.

Momentami muzyka kojarzy się z triem producenckim SA-RA Creative Partners. Nie jeden ze słuchaczy ma takie skojarzenia. Ale u Holendrów mniej tricków działających na dziewczyny, a co za tym idzie, całość jest zrealizowana lepiej niż u panów z SA-RA. Jeżeli więc czegoś brakowało na ‘Hollywood Recordings’ to na krążku z Tru Thoughts jest wszystko.

Stuprocentowym hitem jest tytułowe nagranie czy ‘Hold Your Head High’, których refreny nucimy już po pierwszym wysłuchaniu krążka. Pozytywne emocje budzi także ‘Inheritance’ czy ‘Soundcheckin’’. Bujające ‘What’s Your Name’ to kolejny genialny i melodyjny refren (i te fxy w tle – kosmos, jak się patrzy). Prawda jest taka, że mógłbym tutaj wymienić wszystkie dwanaście utworów (wiem, że jest trzynaście, ale pierwszy to intro) i na temat każdego napisać, że jest świetny. Bo tak w istocie jest. Więc z kolei, jeżeli czegoś brakuje na albumie Milezów (znowu ta odmiana…) to z pewnością słabych momentów.

W gruncie rzeczy otrzymujemy wspaniale spójny album. Wciąga już od pierwszego razu, a potem coraz to bardziej wwierca się w głowę i nie wyczuwa się momentu, kiedy myśli krążą już tylko wokół ‘Feel Glorious’ a ośrodek przyjemności woła „więcej, więcej!”. Dodatkowym atutem jest umieszczenie drugiego krążka z wersjami instrumentalnymi wszystkich utworów. Dzięki temu możemy podziwiać kosmiczny producencki styl Gerda i Delgui’ego albo… dostajemy świetne tło to podróżowania samochodem podczas gorących dni. To oczywiście żart – zero tu lanserstwa, a 100% nie mniej nie więcej, a genialnych beatów i wokali.

Brak komentarzy: