3 marca 2009

Lindstrom - Where You Go I Go Too


O powrocie disco do łask DJów i słuchaczy pisałem już przy okazji albumów Kelley’a Polara czy Trus’me. W przypadku Lindstroma, mamy jednak do czynienia z czymś nieco innym. To nie inspirowanie się czy wykorzystywanie wpływów muzyki disco. To jest disco, space disco. Trochę nowości, trochę staroci – Misz masz epok i połączenie zamiłowania do muzyki z lat 70 i 80 z nowoczesnym brzmieniem. Krążek ‘Where You Go I Go Too’ ukazał się w 2008 roku, ale do Polski dotarł dopiero niedawno – wstyd, ale to Polska właśnie… tak czy inaczej label Sound Improvement zdecydował się importować album na nasz rynek po przystępnej cenie, więc to nieco rekompensuje opóźnienie.


‘Where You Go I Go Too’ trwa prawie godzinę i składa się z … 3 numerów. Stanowią one swego rodzaju etiudy, maksymalnie rozbudowane „kolosy”, mieniące się barwami poprzednich dekad. To dość typowe dla muzyki tego gatunku, jak i dla samego Lindstroma, który do niej nawiązuje.


Najdłuższa jest sesja otwierająca płytę. Zatytułowana została tak, jak cały album i trwa około 30 minut. Można ją podzielić na kilka części. Trwające praktycznie 5 minut ambientowe intro w genialny sposób wprowadza nas w klimat wydawnictwa. Skradające się efekty, gitary i klawisze przenoszą w inny wymiar. To cos jak wyprawa w kosmos (w końcu space, nie?). Potem Lindstrom zaczyna budować napięcie, które w kulminacyjnym momencie wybucha syntezowanymi dźwiękami, jakby żywcem wyjętymi z muzyki ze starych seriali, filmów czy danceflooru. W całym przemyślanym i na pozór spokojnym utworze jest cząstka, może nie tyle rave’owego, ale jednak szaleństwa. I chociaż nie można skakać i wrzeszczeć, to jednak energia kumuluje się nie tylko w głowie. Za chwilę następuje uspokojenie klimatu. Trochę eksperymentu, trochę efektów. Znowu wracamy do kosmicznego podróżowania. Ktoś mógłby powiedzieć, że dość to Jarre’owska kompozycja. Jednakże dla mnie kawałki Lindstroma są o wiele ciekawsze, bogatsze w struktury i dużo cieplejsze brzmienia od tych produkowanych przez Jeana Michela. Kawałki norweskiego producenta są także bardziej przebojowe i – paradoksalnie – mniej komercyjnie. Mniej przy nich zadymy, więcej muzyki. To podoba mi się najbardziej.


Pół godziny przy ‘Where You Go I Go Too’ mija bardzo szybko i następuje łagodne i niezauważalne przejście do ‘Grand Ideas’. To utwór nieco krótszy, bo trwający „tylko” 10 minut. Ale jest również bardziej skondensowany. Nie potrzebuje intro (bo outro poprzedniej kompozycji świetnie spełniło jego rolę) ani budowania napięcia. To typowy taneczny numer. Rzecz jasna taneczny, jak na ten album, bo przecież tempo nie zostaje nagle podbite do 140 bpm… Mniej tutaj syntezatorów wybijających się na pierwszy plan, a więcej zwartego, równo płynącego brzmienia. Kosmiczne efekty kończące ten kawałek wprowadzają nas w długą podróż do domu.


‘The Long Way Home’ – tak zatytułowana jest ostatnia sesja. Ostatnia i wcale nienajgorsza. Rzekłbym nawet, że to, co najlepsze, autor płyty pozostawił na sam koniec. Wolno rozkręcający się numer „powrotny” przywołuje na myśl różne obrazy. Jakiekolwiek ona są, na pewno łączy się przymiotnik „pozytywne”. Kiedy niespokojne, brzmiące niczym tykające zegary dźwięki, wzbogacane gitarkami (pierwsza cześć utworu), wybuchają płynącymi, nieco melancholijnymi klawiszami (druga część), przychodzi mi do słowy słowo „cudo”. Tu najpełniej słyszy się dyskoteki lat 80, wypełnione poruszającymi przebojami, do których „tańczyli nasi rodzice”. Tu słyszy się nostalgię za ubiegłymi latami, za tamtejszymi utworami. To jak muzyka do napisów końcowych. I rzeczywiście tak jest, bo trwająca 15 minut kompozycja zamyka całość wydawnictwa. Gorąco jednak zachęca do ponownego wciśnięcia PLAY – nawet, jeśli mielibyśmy zrobić to tylko dla tego utworu – warto…


Album Lindstroma to hołd złożony postaciom ery disco. To także świetne wydawnictwo, utalentowanego producenta z Norwegii, o którym, nie wiedzieć czemu, mówi się dość mało. Tak czy inaczej ‘Where You Go I Go Too’ to porządny materiał i kawał dobrej roboty. Mocny i spójny krążek, godzina ciekawych i poruszających rytmów. Dla fanów space disco pozycja obowiązkowa… Szczerze? Dla całej reszty - także.

Brak komentarzy: