6 marca 2009

Hint - Driven From Distraction


Czasami jest tak, że, pomimo iż album zachwyca i porywa od pierwszego usłyszenia, bardzo trudno o nim cokolwiek napisać. Czy to przez blokadę umysłową czy przez właśnie zachwyt, słowa się plączą, powtarzają, wątki myślowe urywają i do głowy nie przychodzi nic logicznego. Recenzja wszak powinna być napisana w sposób przejrzysty, a jednocześnie winna zawierać dostateczną ilość informacji o płycie.

Skąd taki dramatyczny wstęp? Otóż siedzę przed pustą kartką Worda z zamiarem napisania tekstu dotyczącego albumu ‘Driven From Distraction’ – ostatniej płyty autorstwa Hinta, i coś nie daje mi tej recenzji napisać. To właśnie typowa blokada umysłowa, która zatrzymuje wszystkie słowa, a całą wiedzę z dziedziny muzyki zamyka w klatce i nie pozwala jej znaleźć ujścia.

Pusta kartka przeraża mnie o tyle, że ‘Driven From Distraction’ to naprawdę genialny krążek. Niesamowicie eklektyczna pozycja z katalogu wytwórni Tru Thoughts. Wcześniej Jonathan James wydał płytę dla labelu Hombré. Dość słabo oceniona płyta spowodowała pięcioletnie milczenie producenta. Zmiana barw na wytwórnie z Brighton wyszła mu zdecydowanie na dobre. Wspomniany eklektyzm słyszy się w każdym z dwunastu utworów. Elementy radosnego funku, przeplatają się z klubową wręcz tanecznością. Wzruszające nieco soulowe wokale, mieszają się z hip hopowym rytmem. ‘Scrawny’s Beat’ to najlepszy przykład na wszechobecną na płycie fuzję organiki z klubowa stylistyką. ‘One Woman Army’ to nie tylko znakomity popis obecnej na płycie wokalistki, Laury Vane, ale również piękne połączenie żywiołowości i downtempowego beatu z nutą nb. Podobnie ma się sprawa ze znakomitym, otwierającym krążek ‘Keep Your Shirt On’. Inny, zaskakujący featuring na płycie pojawia się w kawałku ‘Muddled Morning’. Koleś nazywa się Rizzle i ma 16lat! Niesamowite, jak świetnie poradził sobie w tym numerze tym bardziej, że to jego debiut! ‘I, Silverfish’ to gościnny udział Rupa. Angielski akcent i świetna nawijka na bujającym podkładzie. Kolejny sztos. Równie dobrze brzmią instrumentalne tracki, których wszakże jest więcej niż tych z wokalem. I tak ‘Mutes And Drops’ to poruszający, głównie za sprawą pianina, utwór, przy którym nietrudno się rozmarzyć. ‘The Mist Lifts’ gorąco zachęca do rytualnego wręcz tańca, a zamykający album ‘The Tremmuh’ jest tak energiczny, że gdy dobiega końca momentalnie biegniemy do odtwarzacza w celu ponownego włączenia płyty. Bo jest coś uzależniającego na tym krążku.

Krążek od pierwszego razu wpada w ucho i trudno się uwolnić od muzyki na nim zawartej. Numer w numer same sztosy. Niemożliwością jest znudzić się intrygującym brzmieniem uzyskanym przez producenta. To jak pudełko czekoladek, z którego nie trzeba wybierać „tych ulubionych”, bo wszystkie smakują równie wybornie.


POSTSCRIPTUM: Czasem warto przyznać się do chwilowej słabości, bo z początku pusta kartka zapełniła się tekstem, irytacja i blokada ustąpiły miejsca radości z prezentacji świetnej płyty, a blog zyska kolejną recenzję.

Brak komentarzy: