2 kwietnia 2009

Robert Owens - Night-time Stories


Kojarzycie słynny przebój Coldcut ‘Walk A Mile In My Shoes’ z 2006 roku? Dobra, to teraz czy kojarzycie wokalistę, który śpiewał ‘and before you accuse, walk a mile in my shoes’? Ten sławny głos należy do Roberta Owensa, który dość arogancko na swoim MySpace pisze, że gdyby zapytać słuchaczy muzyki klubowej, kto jest ich ulubionym wokalistą, 9 na 10 osób odpowiedziałby „Robert Owens”. Nie zgodzić się z tym tekstem jest trudno, tym bardziej, że w ogólnie pojętej muzyce house’owej, mało jest rozpoznawalnych głosów – więcej producentów. Owensowi udało się jednak na tyle mocno zaszczepić na tej scenie (działa na niej już przeszło 20 lat!), że zyskał uznanie wielu. Po 10 latach przerwy w 2008 roku wydał swój kolejny solowy album - ‘Night-time Stories’.

Zasada, na której opiera się ‘Night-time Stories’ jest prosta. Za każdy z 11 numerów odpowiada inny producent. Do współpracy Owens zaprosił nie byle kogo. Pojawiają się tacy hitmakerzy jak Jimpster, Simbad, Charles Webster czy Wahoo. Szczerze powiedziawszy widząc tracklistę pierwszy raz zastanawiałem się czy przypadkiem ta śmietanka nie przysłoni głównego bohatera. O tym, że Robert potrafi skleić niezły klubowy beat świadczy choćby zawarty na krążku numer ‘Press On’, za który odpowiada w całości. Skąd więc tacy znamienici goście? Może Owens postanowił po prostu skupić się maksymalnie na wokalu, niż przestawiać sample. Wracając do wątku ze śmietanką – wokalista dokonał tak dobrego wyboru, że nikt inny poza nim, nie próbował grać pierwszych skrzypiec. Bity i głos współgrają ze sobą, jak tryby w perfekcyjnie działającej machinie. Tylko, że momentami mam wrażenie, jakby Amerykanin próbował podkreślić swoją obecność jeszcze bardziej niż jest to wymagane. Takich momentów jest dokładnie cztery. Wtedy, niczym mantra wypowiadane są te same słowa bądź zdania. I o ile jestem w stanie przełknąć takie zagranie w ‘Intro’ (‘Robert Owens, Robert Owens…’), to nie mam pojęcia po co tego typu przerywniki w dalszej części albumu. Zwłaszcza, że nie wprowadzają czegoś potrzebnego. Uszy nie wymagają przerwy od bitów, gdyż te są zróżnicowane i album pozbawiony jest młócki, zaś głosu Owensa jest tu na tyle dużo, że skity powodują przesilenie. Fakt - są krótkie, ale i tak irytujące. Z drugiej strony zawsze można wcisnąć „next”. I z głowy.

Krążek to oczywiście – nie mogło być inaczej – house’owa bomba. Bomba o różnym zabarwieniu na dodatek. Sporo tu deep house’u, np. ‘Inside My World’ produkowane przez Jimsptera czy ‘Back To You’, w którym palce maczał Marc Romboya. Gdzieś pomiędzy deep’em przewija się tech-house – produkowany przez Owensa ‘Press On’, a zamykający płytkę ‘No Tommorow’ (prod. przez Kirka Degiorgio) to ładny progressive house. Najmocniejszym akcentem albumu jest jednak ‘Now I Know’ – nagranie to powstało przy współudziale producenta Atjazz i jest miękkim deep house’owym sztosem, niezwykle kojącym i bujającym. Równie świetnie prezentuje się numer współtworzony przez Simbada (‘New World’) – house’owe miękkie brzmienie bitu producenta pięknie pasuje do gładkiego głosu wokalisty (no i ten marzycielski tekst, prawie jak ‘Imagine’ śpiewane przez Lennona).

‘Night-time Stories’ to nie jest jakiś majstersztyk, którego można zagłaskać na śmierć. I chyba nawet nie miał taki być w założeniu. Jednocześnie to coś więcej niż tylko-przyjemna-muzyka-do-potańczenia. Z pewnością jest prezentacją zdolności Roberta Owensa, bo ten sprawy nie pokpił. Podobnie jak goście, których zaprosił do udziału w nagrywaniu. Producenci mogli się więc pokazać po raz kolejny, a Owens mógł sobie pośpiewać. A dzięki temu my zyskaliśmy ciekawy i dobry album. Gdyby nie te skity, byłoby jeszcze lepiej.

1 komentarz:

natan-setlur pisze...

okladka jest straszna:P mogl wziasc jedno ze zdjec z bookletu :P