11 lipca 2009

Prefuse 73 - Everything She Touched Turned Ampexian

PREFUSE 73
Everything She Touched Turned Ampexian
Warp
* * * * i pół


W jednym z wywiadów Guillermo Scott Herren stwierdził, że projekt Prefuse 73 to jego osobista wizja hip hopu, będaca fundamentem, na którym stoi. To dość dobrze określa muzykę tworzoną przez tego znanego producenta, która znalazła się na ostatnim albumie o jakże długim tytule 'Everything She Touched Turned Ampexian'. Dlaczego tylko dość dobrze? Bo żeby pokusić się o stworzenie nazwy gatunku, w którym porusza sie Prefuse, należałoby spędzić nad tym wiele godzin. Łatwiej ograniczyć się do ogólnego stwierdzenia brzmiącego abstract beats. Fakt, wody szerokie, zupełnie tak jak i styl krążka.

Stworzyć 48 minut muzyki podzielonej na 29 części to szaleństwo. Jednak w przypadku Herrena, to coś więcej. To główna idea, która mu przyświecała: "Nie można tych części traktować jako pojedynczych utworów, gdyż słuchanie jej pozbawione byłoby jakiegokolwiek sensu. Płyta rozpoczyna się wraz z pierwszym trackiem, a kończy gdy zamilknie ostatni". Można więc mówić, że w radio tego puścić się nie da, że wypromować tego nijak poprzez teledysk. Tylko, że to WARP i PREFUSE 73 - marki same w sobie, którym rozgłosu niepotrzeba, ten już mają. Wystarczy zaopatrzyć ich w odpowiednie narzędzia i dać trochę czasu - resztę wykonają sami. Label dał artyście wolną rękę - nie mogli postąpić lepiej.

'Everything She Touched...' to płyta naszych czasów. W dobie słuchania singli i tworzenia zapychaczy, kiedy chętniej kupuje się składanki, bo brak czasu na słuchanie godzinnego albumu jako całości, tracki trwające po 40 sekund wydają się być jedynym słusznym rozwiązaniem. Nim zdązymy się czymkolwiek na tym albumie znudzić, tuż po chwili wchodzi kolejny motyw, kolejny beat i plumkanie. Gorzej, jeśli coś nam się spodoba i zamiast oddać się hipnotycznemu bujaniu, po minucie zostajemy wyrywani z niego gwałtowną zmianą. A takich tu niemało. Prosto z granicy snu i jawy wędrujemy w post-industralne krainy szorstkiego dźwięku i nieprzyjemnego trzeszczenia. Mimo wszystko, słabych momentów tu brak. Tylko, że te bardzo dobre bywają za krótkie. Gdyby tak rozwinąć niektóre pomysły, krążek byłby wyważony idealnie.

Do rąk dostajemy coś na kształt zeszyciku z interesującymi notatkami. Wystarczy tylko dać tym dźwiękom szansę, skupić się na nich i płynąć pod ich dyktando. Wtedy z pewnością dostaniemy coś więcej niż niedorobione sample. I chyba wcale nie ma w tym większej filozofii. Może poza tą, dlaczego Prefuse'owi nie chciało się doprodukować kolejnych 30 sekund do każdego z utworów.

Brak komentarzy: