30 kwietnia 2009

Deep House'owo.


Milton Jackson - Rogue Element (Jimpster Remix)


Hipp-E - Blacker Than (Jimpster Remix)
To lubię! Dwa świetne remixy autorstwa Jimpstera.
A ponadto:

Milton Jackson - Never Be Wrong
Numer 'Never Be Wrong' Milton Jackson wydał we własnym labelu Dark Energy Recordings
PS. Udało mi się dzisiaj posłuchać krążka DJ Koze - łał! wreszcie była chwila czasu. Szczegóły macie na moim MySpace. Nie będę się przecież powtarzał. Spokojnie, blog mimo "życiowych zakłóceń" będzie działał. Tylko, że wolniej przez pewien czas ;)

29 kwietnia 2009

Playlista #12

Jako że ostatnie czasy dla mnie są nafaszerowane w męczace chwile, w muzyce (kiedy mam na nią czas - spoko spoko, po 22 maja to się zmieni;) szukam spokoju. I taka właśnie jest dwunasta playlista: odprężająca, kojąca, chilloutowa. Po prostu przyjemna.

Jamie Lidell - Little Bit Of Feel Good (Mondkopf Remix)
Hot Chip - We're Looking For A Lot Of Love
Kidkanevil - Help Me Y'all Out
Square One - Push On
Jimpster - Frames With Frames
Saint Etienne - The Process
Smolik - Home Made
Telepopmusik - Into Everything
Raz Ohara & The Odd Orchestra - One
Benny Sings - The Feather
Novika - So Full (Tomasz Bednarczyk Remix)
Gelka - Soon

25 kwietnia 2009

1st Beats Friendly Night @ FLOW

Pierwsza impreza w nowo otwartym klubie. Jak tam będzie? Fajne miejsce? Uda się? Takie pytania krążyły mi po głowie przed samym eventem. Ulica 3go maja to świetna lokalizacja, jak na klub – blisko dworca, zaledwie kilka kroków. Śmieszne jest natomiast samo najbliższe otoczenie klubu, gdzie aż roiło się od różowych neonów z trzy literową zbitką „sex”;) Mimo wszystko jednak – miejsce dość interesujące. To już nie stal i szkło a’la rondo, ale ciepło urządzony, przytulny lokal w kamienicy. Dość stylowo, tylko nie wiem, po co im plazmy z fashion.tv. Tak czy inaczej: miękkie sofy, wydzielone miejsce na palarnie, chłodny korytarz i może niewielki, ale klimatyczny dancefloor z dyskotekową kulą (hah) i widok z okna na główną ulicę Katowic. Wszystko to złożyło się na – po prostu - fajną atmosferę.

Początkowo obecnych było niewiele osób. Bliżej północy sytuacja zaczęła się nieco zmieniać. Mała frekwencja z pewnością była spowodowana darmową imprezą w Rondzie Sztuki. Mnie zdecydowanie bardziej odpowiadał klimat i djski skład obecny we Flow. Jak zawsze zagrali świetnie, ale tym razem to było coś więcej. Fidget, bassline – byłem zaskoczony nie tylko obecnością takich dźwięków, ale… nie wiedziałem, że mnie tak mocno ruszą. Ustać było trudno (dwuznaczne…), czasem trzeba było usiąść, żeby nabrać sił i powrócić na parkiet. Miażdżyło nie tylko nagłośnienie, ale i muzyka, i mocny, taneczny klimat.

Ból karku, piekące oczy i zdarte od wrzasków gardło - kolejna udana Beats Friendly impreza – oni nie zawodzą nigdy. Nowe miejsce też nie rozczarowało, a mile zaskoczyło i już nie mogę doczekać się piątych urodzin kolektywu, na których to gościem specjalnym będzie sam Ben Westbeech.

24 kwietnia 2009

Się skończyło,się zaczyna?

Jakoś tak się złożyło, że się skończył jeden z najdłuższych okresów w życiu. Podstawówka, gimnazjum i liceum to taki czas, że wcale nie trzeba o siebie szczególnie dbać. Wystarczy zgodnie z obowiązkiem, chodzić na zajęcia, zdawać i zaliczać kolejne lata, gdzieś po drodze zdobywając kolejne znajomości. I właśnie dzisiaj wszystko to poszło, że tak powiem, w pizdu. Zacznie się jazda, dorosłość (?), a ja jakoś tego nie chcę. Zabawne, że zaczynając gimnazjum tak bardzo chciałem dostać się do liceum. Zaczynając liceum marzyłem o mieszkaniu w choćby Krakowie, studiowaniu sam nie wiem czego. Liceum się skończyło, a ja już wcale nie mam ochoty niczego zaczynać. Obecnie czuje się bardziej, jakby coś dobiegło końca, niż było początkiem nowego życia. Pewnie przejdzie za kilka dni, może tygodni, ale uczucie niedokończenia zostanie raczej na długo. Tylko, co studiować…

Żeby nie było tak totalnie smętnie i melancholijnie, to wybieram się na kolejną Beats Friendly Night. Właśnie dzisiaj, może to poprawi mi humor. Lexus i Rawski, z wokalnym wsparciem Noviki zagrają w Katowicach, ale – uwaga – nie w Rondzie Sztuki, a nowo otwartym klubie Flow. Mam nadzieję, że miejsce fajne i miłe, bo to, że pod względem muzycznym będzie ok jest pewne:). Wcześniej zaś, jako before, jeszcze w Rondzie Sztuki, zagra Igor Pudło – znany z duetu Skalpel producent, remixer i dj. Będzie ciekawie.

Zaś cała sobota to chill. Totalnie nic-nie-robienie, odpoczynek, dzień zdrowa psychicznego – możecie go nazwać, jak chcecie. Dostałem wczoraj trzy kolejne, bardzo ciekawe krążki. Kolejna dojdą już w trakcie maja. Spodziewajcie się więc następnych recenzji, pisanych gdzieś między kolejnymi maturami. Będzie fajnie – wystarczy się tylko rozkręcić.
Chyba musze gdzieś wyjechać na dzień albo dwa. 

22 kwietnia 2009

Exile - 'Radio'


Dawno nie wpadł mi w ręce tak udany i ciekawy concept album. Exile, czyli producent nagrywający dla wytwórni Plug Research z Los Angeles (w której swe płyty wydali również Milosh czy Flying Lotus) postanowił wystawić pomnik instytucji zwanej dalej radiem. Posłużył się najlepszym dłutem, jakie miał i z jakiego korzysta najchętniej – robieniem beatów. Jako tworzywo wykorzystał nagrania z fal radiowych z Los Angeles zbierane samodzielne i wspomógł się MPCetką. 

Zaskakujące, jak wiele ciekawych dźwięków można wyłuskać z audycji, a potem zgrabnie ułożyć je w całość. Exile’owi udało się wytworzyć intrygujący mix szkoły abstrakcyjnego beatu a’la duet FLYamSAM, nieco rozhisteryzowanych klimatów pokroju Prefuse’a 73 i ciepłego, bujającego rytmu, który znaleźć możemy u Flying Lotusa. Można ogólnie powiedzieć, że wszystko opiera się na zasadach hip hopu, lecz tak naprawdę muzyka tworzona przez Aleksandra Manfrediego wymyka się z jakichkolwiek szufladek. Jednym razem jest lekko, roztaczający się vibe skłania do kiwania głową, tupania nogą etc, a innym razem przeszywa nas uczucie niepokoju. Zwłaszcza, kiedy wykorzystywane są sample ze stacji prezentującej muzykę operową lub, kiedy słyszymy dość drastyczny skit o tzw. „USA Patriot Act” – ustawa, na mocy której można było przetrzymywać obywateli innej narodowości niż amerykańska, bez wyroku czy nakazu sądu – w tym fragmencie Exile z pewnością wyraził sprzeciw przeciw temu prawu. Jednak zaraz potem na nowo słyszymy pozytywne dźwięki, które zmieniają atmosferę o 180 stopni. Wszystko tworzy niepodzielną całość. Bardzo trudno jest słuchać tej płyty zaczynając w środku, mieszając tracki czy „wyrywając” pojedyncze kawałki. Poszczególne beaty są spojone zgranymi z radia dialogami, pomieszanymi wypowiedziami, dla których tło stanowi np. przeszukiwanie stacji – gałkę do strojenia Exile wykorzystał tak, jak turntabliści wykorzystują płyty winylowe!

Momentami producent nie stroni i od poruszających dźwięków. Piękne są utwory takie jak ’Love Line’ czy ‘Your Summer Song’, które bujają i budują urokliwy nastrój, może nawet idealny dla zakochanych („grab your girl and chill”, jak pisze w booklecie sam Manfredi). Jednakże niezależnie od tego, jak brzmi płynący aktualnie beat czy nawet skit, słychać niesamowity kunszt producencki. Nie sposób nie docenić talentu Exile’a do tworzenia tak złożonych, a jednocześnie przejrzystych struktur dźwiękowych. Porównać to można do słynnej kostki Rubika – proste zasady, skomplikowana zabawa. 

Exile porwał się na coś dużego. Nagrać taki krążek, który odda wielkość radia, a także jego zasługi i w promowaniu dobrej muzyki, i we wpływaniu na gusta słuchaczy* jest z pewnością trudno. Trzeba przecież wziąć pod uwagę również różnorodność, którą radio się odznacza. Producentowi z Los Angeles udało się te wszystkie cechy uchwycić i zebrać na godzinnym albumie. Jest się przy czym pobujać, jest przy czym pokontemplować i definitywnie jest się nad czym pozachwycać. Bezsprzecznie to jedna z najlepszych instrumentalnych produkcji ostatnich lat. Tylko jedna drobna rada: słuchajcie ‘Radio’ na słuchawkach, wtedy poczujecie 100% tego niepowtarzalnego klimatu.

__________________
* czego nie można niestety powiedzieć o polskich rozgłośniach (z małymi wyjątkami;)

Playlista #11

Deep House'owe, płynące brzmienia, czasem zahaczające o tech house. Klubowa selekcja spowodowana późną porą układania tej playlisty. A na zakończenie spokojny numer Jimpstera z 1997 roku. Jeden z ostatnich nabytków. Szczerze mówiąc jestem zarówno zaskoczony, że Jamie Odell nagrywał niegdys takie numery, jak i zauroczony brzmieniem tego krążka.

Milton Jackson - Crash (Lovebirds Remix)
Solomun - Second Kiss
Gui Boratto - Take My Breath Away
Shur-I-Kan - Gripper
Knee Deep - All About Love
Justin Martin - The Sad Piano (Charles Webster Remix)
Jimpster - A Love Like This
Steve Bug - A World Without
Mark Knight - From The Speaker
Jimpster - Stateside On Monday

20 kwietnia 2009

Buzzin' Fly / Poker Flat

Dzisiaj zajmę się dwiema bardzo ciekawymi kompilacjami wydanymi przez dwie różne wytwórnie. Obie ukazały się w roku 2008, jednak są na tyle dobre, że warto po nie sięgnąć nawet teraz – nie jest za późno;)



Dead Man's Hand Poker Flat Recordings Volume 6

Poker Flat



Niemiecka wytwórnia Poker Flat założona przez Steve’a Buga, obchodzi swoje dziesięciolecie. Pierwsze wydawnictwa ukazały się w 1999 roku. W ubiegłym roku ukazała się szósta część serii kompilacji wydawanych dla Poker Flat. Została zatytułowana ‘Dead Man’s Hand’ i prezentuje przekrój przez znakomitych producentów, którzy wydają dla Poker Flat (sam szef- Steve Bug, czy m.in. Martin Landsky, Ryo Murakami i Märtini Brös.).

Na album składają się dwie płyty. Pierwsza, niezmiksowana, kompilowana przez Steve’a Buga oraz druga – zmiksowana i skompilowana przez Clé, którego kawałki również można usłyszeć na krążkach. Muzyka zebrana na ‘DM’s H’ to oczywiście przekrój przez gatunki wydawane przez label. Bogate w miażdżące linie basowe minimal house, tech-house i przemykające czy to w brzmieniu, czy inspiracjach brzmienie techno.

Kompilacja jest bardzo wciągająca, trudno przypiąć jej łatkę „monotonna” czy „wtórna”, gdyż zebrane numery są bogate w ciekawe rozwiązania. A to gładko płynące ambientowe tło roztaczające się nad bitem, a to przyspieszenia tempa w obrębie jednego utworu, ostre i niepozwalające wysiedzieć w miejscu, a gdzieniegdzie znikające wokalizy – choć poprawniej byłoby rzec: melorecytowane pojedyncze wyrazy lub krótkie zdania. Nad wszystkim unosi się pewna mgła tajemniczości i mroku, które nadają całości niepokojącą atmosferę. Fantastyczne produkcje zaprezentował Bug: otwierający całość, gładki i deepowy ‘Behind The Curtains’ nagrany wespół z Clé oraz ‘A World Without’ o dość agresywnym zabarwieniu i „zmechanizowanym” brzmieniu. Równie świetnie prezentują się utwory Murakamiego – wyprodukowany specjalnie na ‘Dead Man’s Hand’ numer ‘Nightmare’ to chyba najmroczniejsze nagranie w zestawie. W zasadzie wszystkie spośród zebranych 24 utworów to dowód, że Poker Flat to wytwórnia nie byle jaka, skupiająca naprawdę utalentowanych producentów. Z niecierpliwością oczekuję siódmej części.



'5 Golden Years In The Wilderness Unmixed & Selected By Ben Watt'

Buzzin' Fly



Za drugą kompilację odpowiedzialny jest brytyjski label założony przez Bena Watta (duet Everything But The Girl) nazwany Buzzin’ Fly. ‘5 Golden Years In The Wilderness’ to urodzinowy zestaw, na który składają się trzy krążki zwierające 27 niezmiksowanych numerów.

Pierwsza płyta została zatytułowana ‘UP’ i złożona jest z typowych, radosnych, house’owych numerów. Elektronika wzbogacona została pianinem, dęciakami czy smyczkami. Prezentują się tutaj sam Ben Watt, np. w świetnym numerze ‘Pop A Cap In Yo’ Ass’, w którym wokalnie udziela się Estelle (szkoda, że utwór jest w wersji radiowej…), Charles Webster genialnie remiksujący ‘The Sad Piano’, czyli kawałek Justina Martina czy też Rodamaal (projekt DJów Rocco, Manoo i Alexa Santosa) w numerze ‘Insomnia’ remiksowanym przez duet Ame. No trochę tego jest, a mimo lekko komercyjnego zabarwienia (raczej typowego dla house’u), muzyka brzmi świeżo, wciągająco, a przede wszystkim daleka jest od prezentowanej przez niektóre media pseudo-house’owej sieczki.

Drugi krążek – ‘DOWN’ - to zdecydowanie lżejsze klimaty. Watt wyselekcjonował tutaj nagrania z pogranicza chill outu, down tempo i deep house, produkowane m.in. Two Armadillos, Rocco (świetny ‘Thursday Night, Friday Morning’ z fajnymi wstawkami wokalnymi) czy Jimpster w numerze ‘Square Up’, za którego wziął się John Tejada. Jednak najbardziej zaskakuje sam początek płyty, gdzie pojawiają się prawie ambientowy ‘One Week On Cuba’ autorstwa Kayota, wypełniony duszną atmosferą tego kraju i… padającym deszczem oraz wzruszający utwór ‘I Love You’ wykonany przez Unity. Równie nostalgiczny jest ‘Mon Ange’ (Mlle Caro and Frank Garcia) – popowo zabarwiony kawałek z poruszającymi smyczkami i wokalem.

Obie płyty prezentują przekrój przez, jak widać, szeroki wachlarz brzmień oferowanych przez wytwórnię. Natomiast trzeci krążek, ‘FORWARD’, zabiera nas powrotem w krainę dużego bpm - do szybkich bitów. Pojawia się techno, tech-house i nasycone wręcz rytualną tanecznością kawałki, jak np. pobrzmiewający latynoską stylistyką ‘Give Me A Funf’ nagrane przez Gavina Herlihy’ego. To również pole do popisu dla Lovebirdsa czy Stimminga. Zaskakujące dźwięki jak na Buzzin’ Fly? Być może, ale to zachęca do jeszcze większego zainteresowania się zarówno dorobkiem labelu, jak i tym, co wyda w przyszłości. Zaś ‘5 Golden Years…’ to mocny, ładnie podany zestaw. Trzymając kciuki za kolejne owocne lata współpracy na linii producent-słuchacz, można posłuchać. Nawet trzeba.

*****

W roku 2008 ukazała się jeszcze inna kompilacja prezentująca przekrój przez ogólnie pojętą muzykę house. Gilles Peterson In The House. Recenzję możecie przeczytać pod tym linkiem.

18 kwietnia 2009

Radiokijada - nuevos sonidos afro peruanos


Radiokijadę stworzyło dwóch panów: Rudolfo Munoz Ramirez i Christoph H.Muller. Ten drugi jest znany z Gotan Project, co mnie nieco przerażało, gdyż obawiałem się typowo „gotanowego” brzmienia. Szczerze mówiąc, słysząc pierwsze kompozycje na albumie, odetchnąłem z ulgą. Nie jest całkiem „gotanowo" i, mimo że w dalszym ciągu mamy do czynienia z fascynacją brzmieniem Ameryki Południowej, to nie objawia się ono w postaci argentyńskiego tanga, lecz afro-peruwiańskiego stylu i energii. 

Wszystko opiera się głównie na kilku instrumentach, wśród których najciekawsza jest kijada. Otóż jest to wynalazek Czarnych niewolników, wywodzący się jeszcze z czasów wielkich podbojów geograficznych, wykonany z żuchwy muła, osła lub konia. Jego brzmienie mamy okazję usłyszeć m.in. w otwierającym album numerze ‘Intro Kijada’. Dźwięk quijady jest dość charakterystyczny, ale nie tylko on definiuje w 100 procentach muzykę zawartą na ‘nuevos sonidos afro peruanos’. Rozbrzmiewają jeszcze gitary akustyczne, pojawia się również sporo bębnów, co w zasadzie jest charakterystyczne, jeśli mowa o określeniu „afro”. ‘Tumba y Cajón’ to jeden z tych kawałków, w których fuzja tegoż stylu i amerykańskiego soundu objawia się najpełniej. Zaś w ‘Zapateo Con Ron’ wykorzystani zostali tancerze zajmujący się stepowaniem. Sporo takich ciekawych smaczków można usłyszeć na krążku (i wyczytać w interesującym booklecie). To powoduje, że płyta nie jest jedynie przyjemnym tłem, ale również kopalnią wiedzy na temat kultury Peruwiańczyków. Na szczęście producentom udało się także uniknąć rozlazłego, zbyt loungowego klimatu, który mógłby stanowić pożywkę dla różnego rodzaju składaków z ‘coffee’ w nazwie. Mimo iż większa część ‘nuevos…’ uspokaja niczym letnia bryza i zazwyczaj jest kojąco, to pojawiają się też momenty energiczne i żywiołowe (‘Quema!’ czy ‘Lima – Paris’). 

Projekt Radiokijada to porządna muzyka, silnie zakorzeniona w tradycji i pędzie wyrastającym gdzieś w nowoczesnym świecie. Tak mniej więcej głosi zresztą tekst promujący płytę. I słusznie, chociaż trzeba przyznać, że na albumie więcej tradycjonalizmu niż nowoczesności, co w zasadzie działa tylko na jego korzyść. Elektronika jest na tyle subtelna, że nie rzuca się w uszy, gdyż stanowi narzędzie, a nie tworzywo. Nie całkiem typowy latino chill.

15 kwietnia 2009

Playlista #10

Jako że ostatnio wiosna dopiero podrygiwała, dzisiaj rozwija się już w pełni. Pełne słońca i energii numery. Od funkowo-hip hopowej selekcji do tanecznych deep housowych kawałków (również z zabarwieniem ciepłych egzotycznych klimatów). Ciepłe uderzenie raz!

J*DaVeY - No More
Koushik - Bright and Shining
Katalyst - All You've Got
Ohmega Watts - Eyes And Ears
Freddie Cruger - Something Good
The Streets - Everything Is Borrowed
The Detroit Experiment - Think Twice
Simbad - Ain't No Sunshine
mr.scruff - Get On Down
Henrik Schwarz - I Exist Because Of You
Audiomontage - Fun Kit

12 kwietnia 2009

Royksopp - Junior


Długo zwlekałem z napisaniem tej recenzji. Zwlekanie motywowane było jednak nie tyle brakiem samego albumu, co ambiwalentnym do niego stosunkiem. Norwescy producenci zaserwowali wraz z krążkiem ‘Junior’ problematyczną kwestię: czy to jest tylko dobra płyta, czy aż dobra?

Royksopp kojarzą wszyscy. Zarówno ci, interesujący się muzyką, której nie puszczają w MTV, jak i ci, dla których muzyka nie jest pierwszoplanowym zjawiskiem, ale gdzieś towarzyszy im podczas życia. Hity pokroju ‘Poor Leno’, ‘Remind Me’ czy ‘What Else Is There’ też zapewne słyszało wielu. A co z trzecim albumem? Pierwszy singiel ‘Happy Up Here’ jakoś nie zapadł mi szczególnie w pamięć. Ba, dopiero po zakupie ‘Juniora’ zorientowałem się dlaczego podniosło się tyle nieprzychylnych głosów. A to, że regres, a to, że nic szczególnego i jeszcze, że plastikowo. Owszem zgadzam się – nic szczególnego, jak na singiel, bo otwierającemu krążek nagraniu, daleko do przebojowości wcześniej wymienionych utworów. Wóz albo przewóz – album kupiony… i co dalej?

Przyznaję szczerze – byłem mile zaskoczony ‘Juniorem’. Spodziewałem się faktycznie tandetnego komercyjnego grania, a usłyszałem jednak coś innego, coś doprawionego szczyptą norweskiego chłodu i muzycznej wrażliwości. To racja, że Norwedzy odważnie skręcają w stronę komercji, ale mimo wszystko robią to z klasą, zgrabnie omijając ostentacyjne rozwiązania godne gwiazdek popu czy pseudo-tanecznej muzyki. Panowie Svein Berge i Torbjørn Brundtland znaleźli cienką linię, której się ściśle trzymają. Z jednej strony może to powoduje brak rozwoju, ale z drugiej pozwala im na lawirowanie pomiędzy kasą, a dobrą muzyką. Bo dobrego smaku odmówić im nie można.

Fakt, można powiedzieć, że ‘Junior’ to nic nowego, że powtórka z rozrywki, powrót do brzmienia pierwszego albumu. Ale jednocześnie jest w tym wszystkim pewna niepohamowana przyjemność obecna przy słuchaniu. Świetne numery takie jak ‘This Must Be It’ (i dlaczego to nie był singiel…) i ‘Miss It So Much’ bardzo szybko wpadają w ucho. Podobnie jak melancholijne, wzruszające ‘You Don’t Have A Clue’ cudownie wyśpiewane przez Anneli Drecker czy przebojowe i szalone ‘Tricky Tricky’ z udziałem Karin Dreijer-Andersson, będącą już stałą współpracowniczką i symbolem Royksopp. Jednakże najlepiej wyszły im łagodnie płynące, wolniejsze utwory jak znakomity 'Silver Cruiser' czy 'Royksopp Forever'. Po nich nachodzi taka myśl, że warto jeszcze poczekać na zapowiadany jeszcze w tym roku kolejny album ‘Senior’, który ma być bardziej nastrojowy.

Widać brak pomysłu na spójną, jednolitą całość, lecz jak stwierdzili producenci, chcieli nagrać po prostu płytę z piosenkami. I jeśli jako taką będziemy traktować ‘Juniora’ to na pewno ją polubimy. Gorzej, jeżeli od Norwegów wymagamy jednak czegoś więcej. Tak czy inaczej nie zwracajcie nawet uwagi na brzydką oprawę graficzną albumu, bo to już stuprocentowa porażka. A muzyka jest ok.

SHOUTBOX!

Wymyśliłem sobie, że do bloga dołożę mały drobiazg. Mały, ale może okazać całkiem fajny, jeśli tylko zdecydujecie się z niego korzystać. Pod ‘Leave The Message’ znajduje się tzw. shoutbox. W nim możecie komentować, pisać o sprawach jakich tylko chcecie, bluzgać, chwalić, itp. Tematyka zależy od Was :) ! Tylko jedna prośba – podpisujcie się;) Ostatnio np. dostałem bardzo miły komentarz, a nie mam pojęcia od kogo:(
Wesołych!

10 kwietnia 2009

Telefon Tel Aviv - Immolate Yourself


Telefon Tel Aviv to specjaliści od wydawania krążków, które wychodzą przed szereg wśród… albumów niewychodzących przed szereg. Nie pchają się na ekran, ich numerów nie słychać na listach przebojów, nie mówi się o nich w kontekście wielkich gwiazd muzyki, a ogłoszenie przyjazdu TTA na festiwal Audioriver nie spowodowało przejścia fali nieposkromionej radości. Przyjadą - ok. Wydali płytę – ok. A mimo wszystko coś w tej płycie jest, co nie pozwala na dłuższą chwilę się oderwać. „To może być ich ostatni krążek” to najczęstsza wypowiedź, która padała na przeróżnych forach w komentarzach dotyczących ‘Immolate Yourself’. Tragiczna śmierć Charliego Coopera przyćmiła radość z wydania kolejnej płyty formacji. Co stworzył z Joshem Eustisem zanim przeszedł na tamten świat?

Przy pierwszym kontakcie całość może wydawać się niepozorna. Przyjemnie płynie, lecz nie powala na łopatki. Kruczek jest w tym, że ma się ochotę do niej wracać, a potem coraz częściej nuci melodie kolejnych utworów. Album zaczyna się od świetnego ‘The Birds’, które zdradza klimat, jaki będzie nam towarzyszył przez kolejne prawie 50 minut. Snujący się leniwie synth-pop, nuta lat osiemdziesiątych, sporo melancholii, trochę nieśmiałego tanecznego podbicia i przede wszystkim to „szumiące”, chropowate brzmienie uzyskane w każdym z dziesięciu numerów. Te składniki tworzą atmosferę tajemniczości, upojnego lenistwa i nieco filmowy kontekst. Nostalgią napawa ‘Mostly Translucent’, w którym wokal sprowadza się do wciśniętego między dźwięki prawie szeptu. Zresztą praktycznie w każdej kompozycji głos stanowi instrument, a nie element przewodni. Końcówka albumu jest jeszcze bardziej „rozmyta” i tłumiąca. ‘Immolate Yourself’ jest dość oniryczny, jakby wyrwany z marzeń sennych podkład muzyczny, który nie zawsze oznacza przyjemny sen, ale też stroni od koszmaru. Idealnie wyważony pod względem klimatu i nastroju, jaki roztacza.

Nie wychodzi przed szereg, nie stawia się go w czołówkach, ale przyciąga uwagę. Skromny, świetnie zrealizowany oraz pełen pięknych i poruszających melodii album. Ostatni w takim składzie Telefon Tel Aviv. Charlie pozostawił po sobie bardzo ładną pamiątkę, trwałą i wieczną. Szkoda, że można pisać o tym krążku w takim właśnie kontekście…

9 kwietnia 2009

SA-RA Creative Partners już za 2 miechy!

Równo za dwa miesiące ukaże się kolejny (po 'Hollywood Recordings') album tria producenckiego SA-RA Creative Partners. Krążek wydany zostanie nakładem UBIQUITY. Poniżej tracklista dwupłytowego (!) wydawnictwa.

The SA-RA Creative Partners - Nuclear Evolution, The Age Of Love
(2xCD/2xLP) Ubiquity Records URCD248/URLP248, 2009-06-09

Tracklisting CD1 :
01. Spacefruit
02. Dirty Beauty
03. I Swear
04. Melodee N'mynor
05. He Say She Say
06. Traffika
07. Souls Brother
08. Bitch Baby
09. Love Czars
10. Gemini's Rising
11. The Bone Song
12. White Cloud
13. Move Your Ass
14. Love Today
15. Can I Get You Hi
16. My Star
17. Cosmic Ball

Tracklisting CD2 :
01. Spaceways Theme
02. Just Like A Baby
03. Double Dutch (Co Co Pops)
04. Death Of A Star (Supernova)
05. Powder Bump
06. Hangin By A String

8 kwietnia 2009

Playlista #09

Leniwie i płynąco, a wiosna w pełni.

Wade - The Test Sample
Phosphorus - Asthma (Fila Brazillia Mix)
Robson - Last Time I Saw You It Was Raining
Mama Oliver - Eastwest (resmoked by Kruder & Dorfmeister)
Count Basic - Gotta Jazz (remixed by Kruder & Dorfmeister)
Rawski - Giant Step
Stendek - Notitall
Mafia Mike feat. Dominique - No Sense
Alif Tree - Aurevoir
Smolik - S-10
Smolik feat.Novika - T.Time (Thiele Mix)

7 kwietnia 2009

Kilka prezentów.

Chcecie pare prezentów z okazji rozpoczęcia wiosny? Prosze bardzo!

DJ Vadim - Soldier
Kawałek pochodzący z nadchodzącej wielkimi krokami płyty DJa Vadima zatytułowanej 'U Can't Lurn Imaginashun'. Bujający utwór, troche reggae'owy, troche gitarek i francuski rap. A płyta już 11 maja (BBE).

The Streets - Everything Is Borrowed
Mike'a Skinnera chyba nie trzeba przedstawiać. To numer pochodzacy z jego ostatniego krązka pod tym samym tytułem. Raczej spoken word niż typowa nawijka i podkład z optymistycznym brzmieniem.

J*DaVeY - 'No More'
Bujający hip hopowo-r'n'b podkład wyprodukowany przez Brooka D'Leau i piękny, miękko płynący wokal należący do Briany Cartwright, znanej także jako Jack Davey. Po prostu piękny numer, pochodzacy z wydanego w roku 2008 dwupłytowego wydawnictwa zbierającego dotychczasowe nagrania duetu.

Munk - Live Fast! Die Old! (The Juan Maclean Remix)
Wyrwany ze środka setu prosto z parkietu, żywiołowy remix autorstwa Juana Macleana, który już niedługo wydaje longplaya. Ciekawszy i bardziej taneczny niż oryginalna produkcja podsunięta przez Munka i Asie Argento - włoską aktorkę udzielającą się wokalnie.

Lindstrom - The Long Way Home (Prins Thomas Edit)
Recenzje płyty Lindstroma możecie przeczytac TUTAJ. Edit Prinsa Thomasa, to skrócona wersja utworu zamykającego krążek.

Solomun - Second Kiss
Płynący tech-house'owy numer bośniackiego producenta Solomuna to propozycja dla tych, którym słońce grzeje za bardzo i potrzebują lekkiego ochłodzenia. Elektronika nie zdominowała jednak całkiem tego numeru - troche w nim soulowego dodatku. Czyli tzw "elektronika z duszą"

Marcin Czubala - Berolina
Pochodzacy z ostatniego albumu polskiego producenta 'Chronicles of Never' utwór, to syntetyczne brzmienie minimal techno. Pozwoli rozwijający się numer wzbogacony o wstawki wokalne. Ciekawe i wkręcające.

Spokojnie, spokojnie. Wszystkie utwory za darmo i legalnie udostępnia serwis XLR8R'a :) A więc miłego odsłuchu!

6 kwietnia 2009

Recomposed by Carl Craig & Moritz von Oswald. Music by Maurice Ravel & Modest Mussorgsky.


„Wielcy klasycy pewnie przewróciliby się w grobie, gdyby wiedzieli, co to się wyprawia z ich muzyką obecnie!” – to zdanie z pewnością chodzi po głowie niejednemu, który usłyszał o przedsięwzięciu wytwórni Deutsche Grammophon. Panowie Carl Craig i Moritz von Oswald, w ramach serii ‘Recomposed by…’ (dokładnie to już trzecia część!), wzięli na warsztat utwory Maurice Ravela i Modesta Mussorgsky’ego i postanowili z klasyki zrobić techno. I jeżeli ktoś spodziewa się szaleńczo tanecznego krążka, to jest w błędzie. Poprawnie myślą natomiast stawiający na wysoką jakość w połączeniu ze świetnym klimatem.

Przede wszystkim sample wyjęte z klasycznych kompozycji, wykonanych dwadzieścia lat temu przez orkiestrę pod batutą Herberta von Karajana, posłużyły głownie jako wyjście, inspiracja do stworzenia czegoś nowego – opartego, co prawda na starym brzmieniu muzyki poważnej, ale jednak świeżego i nowatorskiego. Całość podzielona jest na 8 części, z których dwie to ‘Intro’ i ‘Interlude’, zaś reszta to tzw. Movement, których jest na albumie 6, a każdy różny od poprzednika. Swobodnie płynące ambientowe intro, zbudowane z plam dźwiękowych rozpoczyna ponad godzinną metamorfozę klasyki w muzykę techno. Następnie pojawia się znany motyw perkusyjny pochodzący z ‘Bolero’ Ravela. W tym momencie zaczyna się kilkusegmentowa kompozycja, która trwa aż do wejścia ‘Interlude’. Podczas trwającej ponad 25 minut sesji od wkręcających się zapętlonych trąbek, przechodzimy w syntetyczne elektro brzmienie opierające się na hipnotycznym pulsowaniu i dźwięku przypominającym odgłos pracującej piły tarczowej. ‘Movement 4’ to już dość taneczna kompozycja, chociaż i tak nie obiecujcie sobie zbyt wiele – to bardziej muzyka do słuchania, nasuwająca obrazy, powoli budująca wewnętrzne napięcie. Nagle, skumulowana energia znajduje ujście – kolejny ambientowy utwór poprzedza wejście niepokojącego, pełnego mroku, wręcz minimalowego ‘Movement 5’. Tutaj techniczny beat zderza się z tradycyjnym brzmieniem np. instrumentów dętych. Krążek kończy zaś transowa melodia pełna spokoju i harmonii. Jest w tym wszystkim pewien czar – zwie się spójność. To nie pozwala oderwać się od albumu będącego dowodem na to, że przenikanie się epok to tylko kwestia czasu. A w zasadzie już fakt. Natomiast przewracanie się w grobie jest już passe.

3 kwietnia 2009

Herve - Ghetto Bass


Jeśli pada hasło fidget house, to zaraz za nią padają ksywy: Switch, Sinden i Herve. Ten pierwszy twierdzi, że nazwę fidget house wymyślił dla zgrywy, ale tak już się przyjęło i przylgnęło do wyżej wymienionych. Jak opisać najprościej brzmienie tego gatunku? Szybki beat 4/4, brak standardowego dla klubowych numerów wprowadzania, pocięte sample, agresywnie łupiący bas i spora dawka diabolicznego wręcz humoru połączona z tak wykręconym rytmem, że niejeden pyta „jak do tego tańczyć?”. Oto muzyka, która w minionym roku opanowała kluby i rozpanoszyła się głównie za pomocą blogów po świecie. I jeśli dalej nie możecie sobie wyobrazić „z czym to się je”, spokojnie, bo niedawno ukazała się kompilacja, która wszystko może wyjaśnić dokładniej niż jakiś opis. Jeżeli ktoś nie poczuł fidgetu to teraz albo go polubi, albo znienawidzi.

‘Ghetto Bass’, czyli dwupłytowy mix dokonany przez Herva to blisko dwie godziny muzyki, której tematem przewodnim jest…bas. W zasadzie niekoniecznie zawsze idzie w parze z fidget housem, bo pojawia się nawet i dubstep. Podział jest jednak jasny – pierwszy krążek zdominowały agresywne house’owe rytmy. Proste, może i prymitywne, ale ekstatyczne i nieziemsko taneczne. Trudno usiedzieć na miejscu. Wszystko pięknie poskładane i zmiksowane, chociaż niektórych razić może monotonność i jednostajnie szybkie tempo krążka, innych zaś to właśnie rusza najbardziej. Miksowane są numery Action Mena, Count of Monte Cristal czy Machines Don’t Care, czyli … Herve’a lub projektów, w których maczał palce. Poza nim pojawiają się N.A.S.A. czy the Chemical Brothers – oczywiście odpowiednio przemieleni na fidżetową nutę. Na drugim krążku pojawiają się np. Skream, Zomby, Benga, a w dalszej części zremiksowani Buraka Som Sistema oraz Project Bassline. Tu pora właśnie na wspomniane dubstepy, które tylko z początku brzmią łagodnie, potem przechodzą w coraz gwałtowniejsze brzmienia i znowu zaczyna się „pół-łupanka”. Przyznaję jednak – ja to kupuję. Mimo tego, że czasem trzeszczy, że są momenty, kiedy trudno znieść rozdzierające brzmienie i że sąsiedzi mogą mieć problemy – kupuję. A to dlatego, że nie ma tu durnej bezmyślności, nie ma też tragicznie słabych kawałków czy wciskanych na siłę wypełniaczy. Numer w numer wkręcające beaty, niebanalne bassline’y i efekty. Tą muzykę trzeba po prostu czuć, jeżeli ktoś jest w stanie wojny z tym gatunkiem muzyki, to przed nim niewykonalne zadanie. Zostają fani, ci, którzy jeszcze nie zasmakowali oraz tacy, którzy takiego stylu słuchają okazjonalnie, bo zwyczajnie mają ochotę. Dla tej grupy ludzi ‘Ghetto bass’ będzie ciekawą pozycją. Cała reszta i tak patrzy niechętnie…


2 kwietnia 2009

Robert Owens - Night-time Stories


Kojarzycie słynny przebój Coldcut ‘Walk A Mile In My Shoes’ z 2006 roku? Dobra, to teraz czy kojarzycie wokalistę, który śpiewał ‘and before you accuse, walk a mile in my shoes’? Ten sławny głos należy do Roberta Owensa, który dość arogancko na swoim MySpace pisze, że gdyby zapytać słuchaczy muzyki klubowej, kto jest ich ulubionym wokalistą, 9 na 10 osób odpowiedziałby „Robert Owens”. Nie zgodzić się z tym tekstem jest trudno, tym bardziej, że w ogólnie pojętej muzyce house’owej, mało jest rozpoznawalnych głosów – więcej producentów. Owensowi udało się jednak na tyle mocno zaszczepić na tej scenie (działa na niej już przeszło 20 lat!), że zyskał uznanie wielu. Po 10 latach przerwy w 2008 roku wydał swój kolejny solowy album - ‘Night-time Stories’.

Zasada, na której opiera się ‘Night-time Stories’ jest prosta. Za każdy z 11 numerów odpowiada inny producent. Do współpracy Owens zaprosił nie byle kogo. Pojawiają się tacy hitmakerzy jak Jimpster, Simbad, Charles Webster czy Wahoo. Szczerze powiedziawszy widząc tracklistę pierwszy raz zastanawiałem się czy przypadkiem ta śmietanka nie przysłoni głównego bohatera. O tym, że Robert potrafi skleić niezły klubowy beat świadczy choćby zawarty na krążku numer ‘Press On’, za który odpowiada w całości. Skąd więc tacy znamienici goście? Może Owens postanowił po prostu skupić się maksymalnie na wokalu, niż przestawiać sample. Wracając do wątku ze śmietanką – wokalista dokonał tak dobrego wyboru, że nikt inny poza nim, nie próbował grać pierwszych skrzypiec. Bity i głos współgrają ze sobą, jak tryby w perfekcyjnie działającej machinie. Tylko, że momentami mam wrażenie, jakby Amerykanin próbował podkreślić swoją obecność jeszcze bardziej niż jest to wymagane. Takich momentów jest dokładnie cztery. Wtedy, niczym mantra wypowiadane są te same słowa bądź zdania. I o ile jestem w stanie przełknąć takie zagranie w ‘Intro’ (‘Robert Owens, Robert Owens…’), to nie mam pojęcia po co tego typu przerywniki w dalszej części albumu. Zwłaszcza, że nie wprowadzają czegoś potrzebnego. Uszy nie wymagają przerwy od bitów, gdyż te są zróżnicowane i album pozbawiony jest młócki, zaś głosu Owensa jest tu na tyle dużo, że skity powodują przesilenie. Fakt - są krótkie, ale i tak irytujące. Z drugiej strony zawsze można wcisnąć „next”. I z głowy.

Krążek to oczywiście – nie mogło być inaczej – house’owa bomba. Bomba o różnym zabarwieniu na dodatek. Sporo tu deep house’u, np. ‘Inside My World’ produkowane przez Jimsptera czy ‘Back To You’, w którym palce maczał Marc Romboya. Gdzieś pomiędzy deep’em przewija się tech-house – produkowany przez Owensa ‘Press On’, a zamykający płytkę ‘No Tommorow’ (prod. przez Kirka Degiorgio) to ładny progressive house. Najmocniejszym akcentem albumu jest jednak ‘Now I Know’ – nagranie to powstało przy współudziale producenta Atjazz i jest miękkim deep house’owym sztosem, niezwykle kojącym i bujającym. Równie świetnie prezentuje się numer współtworzony przez Simbada (‘New World’) – house’owe miękkie brzmienie bitu producenta pięknie pasuje do gładkiego głosu wokalisty (no i ten marzycielski tekst, prawie jak ‘Imagine’ śpiewane przez Lennona).

‘Night-time Stories’ to nie jest jakiś majstersztyk, którego można zagłaskać na śmierć. I chyba nawet nie miał taki być w założeniu. Jednocześnie to coś więcej niż tylko-przyjemna-muzyka-do-potańczenia. Z pewnością jest prezentacją zdolności Roberta Owensa, bo ten sprawy nie pokpił. Podobnie jak goście, których zaprosił do udziału w nagrywaniu. Producenci mogli się więc pokazać po raz kolejny, a Owens mógł sobie pośpiewać. A dzięki temu my zyskaliśmy ciekawy i dobry album. Gdyby nie te skity, byłoby jeszcze lepiej.

1 kwietnia 2009

Playlista #08

Tą playliste postanowiłem zatytułować dość przewrotnie - 'ostatnie podrygi zimy'. Zima skończyła się już na dobre, czego dowodem niech będą, nawiedzające ostatnio moje miasto, rzęsiste ulewy. Mimo to zimne elektroniczne numery lub kawałki wykonawców skandynawskich mogą skutecznie, fanatykom zimy, przedłużyć tę okropną porę roku. To straszne marzenie realizują np. zebrane poniżej utwory. Była też okazja do małego przeglądu twórczości Royksopp w związku z premierą ich najnowszego albumu 'Junior', która miała miejsce niedawno (recenzja niedługo). Znalazły sie też i polskie zimówki. A więc żegnaj zimo, to były twoje ostatnie podrygi!

(ostatnie podrygi zimy)

Swayzak - Smile and Receive
Royksopp - Poor Leno
Royksopp - Beautiful Day Without You (Wighnomy And Robag Whruhmes Spekkfakkel Remikks)
Royksopp - This Must Be It
Gus Gus - Lust
Luomo - Love You All
FanuSamurai - So Sleeps The City
Oszibarack - Made Of Ice
Old Time Radio - Snowy
Letko - Simply Logical
Jose James - Winter Wind