20 grudnia 2009

Po prostu dobry house'owy mix. Wreszcie!


THOMAS HAMMANN & GERD JANSON
LIVE AT ROBERT JONSON VOLUME 4
* * * * *

Od czasu mixu duetu Ame dla Fabric (numer 42), nie wpadł mi w ręce żaden stricte house’owy mix, przy którym zatrzymałbym się na dłużej, zapętlając go w odtwarzaczu. Gdy po raz pierwszy włączyłem czwartą część z serii ‘Live At Robert Jonson’ pomyślałem, że zapowiada się nieźle. Kiedy ostatnie dźwięki dobiegały z głośnika, już wiedziałem, że to krążek, który nieprędko opuści moją playlistę.
Jako rzekłem we wstępie wspólny mix wykonany przez duet Thomas Hammann i Gerd Janson to solidna dawka konkretnego house’u z wplecionymi doń nitkami disco czy techno. Thomas i Gerd, nagrywając go, próbowali odtworzyć cykle imprez Liquid Night, na których są rezydentami. Szczerze mówiąc, po wysłuchaniu tej płytki mam nadzieje, że kiedyś będzie mi dane uczestniczyć w tym evencie.
Pomijając jednak marzenia - to co otrzymujemy jest profesjonalnie sklejonym setem, będącym selekcją naprawdę dobrych kawałków. Co więcej autorzy płyty nie sięgają po utwory będące na pierwszych miejscach rankingu Beatport, ale wybierają stare numery, które wciąż brzmią aktualnie i świeżo. Panowie, jak twierdzą, chcieli wykonać pomost pomiędzy tym, co było i co jest, pomiędzy brzmieniem vintage a nowoczesnością. Pokazać, że house łączy, a nie dzieli i że jest w stanie skupić w sobie odrębne od siebie, niczym dzień i noc, emocje. Nie rzucali słów na wiatr – założony cel zrealizowali w iście mistrzowskim stylu
W zestawie znajdziemy obie znakomite części ‘Take It Away’ autorstwa Cheza Damiera, czy znakomite euforyczne ‘Makin’ Love’ Soundstreama, którego chwaliłem także przy okazji mixu Tamy Sumo. Te kawałki z pewnością wprawią w ruch każdego. Zaś ‘Can You Feel It’ DJa Duke oraz ‘Your Love’ w remixie Kenny’ego Dope to płynące i swobodne chill house’owe sztosy – równie fajnie przy nich tańczyć, co odpoczywać sącząc pysznego drinka. Z kolei Superpitcher i jego interpretacja kawałka ‘(This Is) The Dream Of Evan And Chan’ autorstwa DNTELa w cudowny sposób kończy te magiczne 70 minut, działa niesamowicie marzycielsko i przywołuje same pozytywne skojarzenia.
Najlepszym podsumowaniem i rekomendacją niech będzie poniższe stwierdzenie. Wielka szkoda, że ten smakowity set jest ostatnim z serii, bo gdyby utrzymać taki poziom, kolejne części (oczywiście włącznie z czwartą!) stanowiłyby wzór tego, jak nagrywać sety, które warto wydawać na płytach.

Brak komentarzy: