22 grudnia 2009

PODSUMOWANIE 2009. WSTĘP

Zgodnie z tym, co obiecałem poniżej część pierwsza podsumowania roku 2009. Zaczyna się niewesoło bo od marudzenia, ale im więcej się zaczyna dostrzegać i doceniać, tym bardziej uwierają i bolą pewne sprawy. Dlatego początek związany z płytami, ale w nieco inny sposób. Kolejne części wkrótce.

PODSUMOWANIE 2009

Rok 2009 obiega końca, niedługo strzelającymi z butelek szampana korkami przywitamy nowy, kończący pierwszą jakże ważną dekadę trzeciego tysiąclecia. To najlepszy czas na różne postanowienia, a w muzyce pora na to, co fani tego cudownego zjawiska lubią najbardziej – podsumowania.

Jestem Polakiem, więc wybaczcie, zacznę od typowego narzekania – cechy charakterystycznej naszego społeczeństwa.

MARUDZENIE CZĘŚĆ 1
Choć jeszcze młodym, to pamiętam doskonale czasy, kiedy muzyka była czymś więcej niż towarem. Półki sklepowe pełne jeszcze były kaset magnetofonowych, płyta dopiero podbijała rynek, a wieszczyło się nieodwołalny i tragiczny w skutkach koniec płyty winylowej. Doskonale pamiętam przeróżne ankiety ukazujące się czy to w prasie, czy w Internecie, które bez pytania „CD czy Winyl” nie mogły istnieć. Winylowi puryści krzyczeli zgodnym głosem, że przecież nic nie zastąpi trzasku woskowego placka, a ci bardziej otwarci, że kompakty są lekkie, poręczne, pojemniejsze i ogólnie era CD to dobra era.
Mnie samego tego typu rozterki ominęły. Nie tylko ze względu na to, że dla mnie epoka płyty CD była czymś naturalnym i już istniejącym, ale również ze względu na brak posiadania gramofonu.
Skąd takie długie wstępy skoro przecież miałem podsumowywać? Żeby wyjaśnić na podstawie analogicznego przykładu zjawisko wypierania... płyt CD, które w 2009 zaczęło coraz bardziej przyspieszać. Nie wiem ile razy już podkreślałem, że format mp3 to dla mnie nie mniej, nie więcej a zabijanie muzyki. A konkretniej: obcowania z nią. Potrafię wyobrazić sobie te wszystkie głosy, które się teraz podnoszą: że szybszy obieg, że radiowcy, że łatwy dostęp i że każdy może swoje produkcje przedstawić światu bez konieczności opłacania tłoczeń, promocji i dystrybucji. Teraz wszystko jest łatwe dla obu stron – producenta dysponującego całym szeregiem rapidszarów umożliwiających wklejanie linku na myspace i bloga ze swoją świeżutką produkcją, oraz nabywcy, bo nie musi wkładać czapek i szalików zimą, wystarczy pare kliknięć a kawałek ląduje na twardym dysku. I tu pies pogrzebany. Albo nawet i dwa psy.
Pierwszy pies nazywa się JAKOŚĆ. No właśnie, wyprodukować kawałek jest tak niesamowicie łatwo, że tak naprawdę każdy może to zrobić. Gorzej, że nie każdy wie, iż po prostu nie powinien w to wciskać łap. Generalnie rzecz biorąc mamy zalew słabych empetrzy. Zero masteringu, zero jakichkolwiek podstaw wykonania dobrej produkcji, a co za tym idzie numer brzmi jak zrobiony na kolanie, w pośpiechu między wizytą u fryzjera, a przyjazdem ciotki z USA. Ale jeden z drugim się cieszą, bo ich pseudo wylądowało na laście trzeciego i ogólnie mają się czym lansować. Tylko, że o to w muzyce chodzi jak najmniej. A nawet nie chodzi o to wcale. Co gorsza zaczynam zauważać, że coraz więcej i tych sprzedawanych na materialnym nośniku albumów brzmi niczym przygotowane w tydzień, ale o tym chwilę później.
Drugi pies wabi się KLIMAT. I bynajmniej chodzi tu o globalne ocieplenie. Tutaj chodzi o oziębienie i dewaluację zwyczajnego odbioru muzyki. Bo można mieć 1500GB mptrójek na dysku i puszczać je sobie na okrągło przy gotowaniu, sikaniu, sprzątaniu, itd., ale tak naprawdę co z tego poruszy serce, duszę albo po prostu zostanie w głowie? Wiem, ile czasem trzeba się natrudzić żeby dostać namacalny dowód czyjejś pracy i wiem, że mp3 jest wręcz w zasięgu ręki. Ale wiem też ile radości i uśmiechu potrafi dostarczyć zdobycie wymarzonego CDka, analoga – nieważne. Klimat niszczy też ostatni szał na hype’owe zespoły, których numery każde szanujące się modnie ubrane dziecko ma w swoim telefonie. Może na to zwyczajnie spuszczę zasłonę milczenia, bo narzekaniom nie byłoby końca.
Można powiedzieć, że paradoksalnie ułatwienie dostępu do muzyki (o którym kiedyś tak bardzo marzyłem) niszczy jej pierwotne pozytywne wartości. Można, ale nie do końca, bo w gruncie rzeczy wszystko rozbija się o MP3. Dostęp do płyt jest nadal równie trudny co parę lat temu. A żeby nie było tak całkiem depresyjnie, to cały powyższy wywód skwituję tradycyjnym „przynajmniej...”, więc: przynajmniej dostęp do informacji jest o wiele prostszy i każdy, kto ma choć odrobinę chęci może w łatwy sposób znaleźć coś, co mu się spodoba.

Brak komentarzy: