30 grudnia 2009
PODSUMOWANIE 2009. Elektronika współdziała
27 grudnia 2009
PODSUMOWANIE 2009. ELEKTRONIKA część 1
Bat For Lashes
23 grudnia 2009
Trus'me - In the Red
TRUS'ME
PODSUMOWANIE 2009. POLISH MUSIC
22 grudnia 2009
PODSUMOWANIE 2009. WSTĘP
21 grudnia 2009
SideOne na maggnes.com
Rozmaitości #4
20 grudnia 2009
Po prostu dobry house'owy mix. Wreszcie!
19 grudnia 2009
Fidget się kocha albo nienawidzi!
18 grudnia 2009
15 grudnia 2009
Zima 2009/2010 należy do PRIME NUMBERS
1. When You Left - Be
2. Its About Time - Fudge Fingas
3. Fresh Noodles - Mr Scruff & Kaidi Tatham
4. Jack City - Andres
5. Armour - Wireman
6. MmmmHmmm - Fudge Fingas
7. Crushed - Actress
8. Armour (Move D Remix)) - Wireman
9. Got It - Motor City Drum Ensemble
10. Ghosts Have A Heaven - Actress
11. Axiom - Wireman
14 grudnia 2009
Fresh Noodles!
13 grudnia 2009
Nowość od Freerange
9 grudnia 2009
A Strange Arrangement - so(u)lowy debiut roku
8 grudnia 2009
Pierwszy...
Marcel Knopf, czyli krwisty house
Włączając pierwszy raz najnowszy album Marcela Knopfa, miałem przed oczami tekst, w którym wspomina on, że może i minimal jest fajny, ale tak naprawdę ludźmi bardziej kręci house. Tą ideę postarał się wdrożyć w życie na swojej pierwszej pełnowymiarowej płycie. Co prawda nie wyeliminował zupełnie na niej minimalu, bo charakterystyczne klikanie przewija się jako element składowy ‘Dusty Dance’. Mimo tego główną osią tego krążka ustanowił tradycyjne, konkretne brzmienie house z odciśniętym na nim berlińskim piętnem.
Intro spokojnie wprowadza nas w klimat wydawnictwa, które poza ostatnim numerem nagranym wespół z recytującą wiersz Padberg, pięknie pulsuje tanecznym rytmem kumulującym energię głównie w nogach, chociaż wszelakie smaczki, które w swoich numerach umieścił Knopf powodują, że równie fajnie słucha się tego materiału. Czy to brzmiące niczym kradzione z gier na pierwsze komputery sample, czy dogrywane wokale – wszystko ładnie dopasowuje się do bitów stworzonych przez producenta.
Całość, jak na prawdziwy house przystoi jest dość euforyczna i lekka. Brakuje tu mrocznych eksperymentów z pokrętłami, kwaśnych dodatków czy głębi deepowych klawiszy. Nie oznacza to jednak, że dźwięki są nieambitne – wręcz przeciwnie. Płycie ‘Dusty Dance’ do przymiotnika przereklamowany jest tak samo blisko jak Koreom do pojednania.
House, jak wiemy, zaliczał pewne upadki, ale miewał też i wzloty i to właśnie z nich Marcel zaczerpnął to, co najlepsze. Do tego porozrzucane jakby bezładnie dęciaki, pocięte i zapętlone loopy, czyli... wszystkie znane nam zagrywki. A jednak to działa na tyle mocno, że trudno jest doszukać się jakichś większych minusów. Bardzo łatwo natomiast znaleźć faworytów. W ‘Skinny Bitches’ autor świetnie zbudował napięcie przez „przycinające” efekty i fajnie zgrany hi-hat, ‘Crazy About’ z featuringiem Camara to podręcznikowy przykład na to, jak brzmi house, a ‘Rec-Chord’ z dubowym posmakiem brzmi, jakby w jego produkcji maczali palce panowie ze Swayzaka.
Z imprezowego klimatu wyprowadza nas bujający, spokojny i deepowy kawałek ‘Leave It Alone’, a ja już mam ochotę nacisnąć repeat żeby znowu posłuchać ‘Dusty Dance’. Pośród szału na przeróżne odmiany starego poczciwego house’u, mało ukazuje się krążków pobrzmiewających czystym brzmieniem nieskalanym żadnym electro brudem czy fidgetowym szaleństwem. Marcel Knopf trafił w punkt, jego album jest po prostu bardzo dobry.
7 grudnia 2009
Silicone czyli troche sztucznie...
Silicone Soul czyli producencki duet ze Szkocji powraca z nowym krążkiem. Następca ‘Save Our Souls’ nosi bardzo oryginalny i wymyślny tytuł ‘Silicone Soul’ i jest czwartą pozycją w dyskografii silikonów.
O ich nowym dziele jeden z narzekających na współczesną muzykę – Laurent Garnier, stwierdził, że jest wprost wspaniałe, a zagraniczna prasa wręcz rozpływała się, pisząc jakże przełomową płytę wydali pochodzący z Glasgow panowie. Szczerze mówiąc ja nie do końca podzielam ten ogromny entuzjazm, bo chociaż przyznaję – album jest całkiem przyzwoity, to jednak do pełnego zachwytu jednak czegoś mu brak.
6 grudnia 2009
5 grudnia 2009
Mayer Hawthorne
W ramach nadrabiania zaniedbań postanowiłem się nieco przyjrzeć tajemniczej postaci, jaką niewątpliwie jest Mayer Hawthorne.
Tak naprawdę Hawthorne to ksywa wymyślona na potrzeby wydawnictwa ‘A Strange Arrangement’. Facet naprawdę nazywa się Andrew Mayer Cohen (nie mylić z odtwórcą ról Bruna czy Ali G) i pochodzi z okolic Detroit. Jego pseudonim to zbitka powstała z prawdziwego imienia i ulicy, na której się wychował. Ma trzydzieści lat, a już zdążył dorobić się w swojej biografii sformułowania multiinstrumentalista. Jak sam opowiada, kiedy jeździł z ojcem samochodem, z radia często leciały jazz i soul powstałe właśnie w Detroit. „Większość najlepszej muzyki wywodzi się właśnie stamtąd” – chwali się Andrew, ale trudno się z nim nie zgodzić. To tamto miejsce jest kolebką wielu gatunków muzyki. Z pewnością to nie pozostało bez wpływu na gust i zamiłowanie małego Cohena – postanowił parać się trudnym zawodem muzyka. Twierdzi, że największą inspirację czerpie z utworów Smokeya Robinsona czy Curtisa Mayfielda – nie kłamie, a dowód na to zawarł na swoim albumie, który wywołał ostatnimi czasy spore zamieszanie. Sam szef Stones Throw opowiada, że kiedy pierwszy raz zaprezentowano mu dwa numery wykonane przez Mayera, pomyślał, że ktoś robi sobie z niego jaja puszczając jakieś stare, zapomniane szlagiery. Nie mógł uwierzyć, kiedy wyjaśniono mu, że to zupełnie nowe nagrania, a do tego koleś, który w nich śpiewa sam dograł wszystkie chórki, instrumenty oraz napisał muzykę i teksty. Drugi szok przeżył, kiedy poznał osobiście wykonawcę. Przecież tego nie mógł śpiewać biały młodzieniaszek wyglądający jakby dopiero co wrócił ze spotkania studenckiego bractwa! A jednak, ten nerd to właśnie Mayer Hawthorne. Ten, który może nie ma wokalu jak Jamie Lidell i najlepszych produkcji na świecie, a jednak plasuje się w czołówce najfajniejszych soulowych wokalistów. Ten sam, który przynależy do hip hopowego składu Athletic Mic League. Niezłe zaskoczenie, a jeszcze większe, że tą jedną płytą potrafił podbić serca i porwać za sobą tłumy fanów (a przede wszystkim fanek!). To tylko dowód na to, że w cenie wcale nie są elektroniczne rzężenia, trzaski, szumy i cyzelowane brzmienie tylko zwyczajne, lekkie i urokliwe piosenki z chwytliwym refrenem. W roku 2009 to z pewnością najlepszy i najbardziej intrygujący debiut.