A to już nieco stare nagranie, bo ukazało się w 2010, ale wciąż aktualne. Oscylujący w niskich rejestrach numer, dość ciężki, a jednocześnie ociekający mistycznym klimatem. Tak, DJ Koze ma talent. I do tego te japońskie wersety. Wszystko, czego potrzebuję żeby nazwać track z gatunku deep techno sztosem zawiera się w poniższym kawałku. Od kilku dni słucham na okrągło. Aż żałuję, że nie mogłem go wciągnąć do posumowania... Ale w tym wypadku to ja zadziałałem z opóźnieniem. Niemniej jednak SZTOS!
Krótko: jako suplement do właściwego podsumowania roku w muzyce wrzucam pięć house'owych numerów, przy których najchętniej łamałem kark w klubach albo często odsłuchiwałem und grywałem. Kolejność przypadkowa - cała piątka zasługuje na pierwsze miejsce na podium.
Julio Bashmore - Battle For Middle You
Andre Lodemann - Riven Reminiscences
Agaric - No Way I Know I Feel (Axel Boman Remix)
Flowers and Sea Creatures - International (Lee Jones Watergate Mix)
MUZYKOTERAPIA Piosenki Izy Muzykoterapia Records * * * * *
Po pięciu latach Muzykoterapia powraca z nowym krążkiem i trzeba przyznać, że jest to powrót nie tylko wyczekiwany, ale również w wielkim stylu. „Piosenki Izy” to zestaw znakomicie skrojonych utworów, stanowiących doskonałe antidotum na jesienną chandrę. Na to składa się kilka czynników. Pierwszy z nich to głos Izy, który brzmi jeszcze bardziej zmysłowo i melodyjnie niż na debiucie. To wokalistka, która nie sili się na upodabnianie do wielkich diw, a porównania i tak same cisną się na usta. Jej śpiew jest naturalny, czuć, że płynie z głębi i otula swoim ciepłym brzmieniem każdemu słowu nadając fantastyczną lekkość. Teksty urzekają swoim drugim dnem. Są niby proste, ale jednocześnie mają w sobie niezwykłość, która sprawia, że bardzo szybko zaczynamy je nieśmiało podśpiewywać. Do tego dołącza jeszcze wspaniała muzyka, za którą odpowiada szereg bardzo utalentowanych instrumentalistów. Wiele tu smaczków lecz całość zostawia miejsce na oddech i nie jest przeładowana. Skojarzenia ze stylistyką retro, jak najbardziej prawidłowe. Album gwarantuje pełne stylu dźwięki. Dawno nie było w Polsce płyty pełnej piosenek w tak idealnej formie.
Samiyam to dobry znajomy FlyLo, nic więc dziwnego, że jego nowy krążek ukazał się w wytwórni Brainfeeder. Właściwe kontakty nie wystarczą oczywiście do tego, by wydać płytę w tym jakże barwnym labelu. Potrzebna jest także spora muzyczna wrażliwość, odwaga do przełamywania dotychczas wytyczonych ram i zdolność kreacji nowej jakości, ewentualnie eksploracja tej już uzyskanej. ‘Sam Baker’s Album’ zdecydowanie spełnia te kryteria, oferując nam wręcz podręcznikową definicję tego, jak powinny brzmieć abstrakcyjne hip hopowe bity, flirtujące z post-nowoczesną stylistyką i syntetycznym charakterem produkcji. Melodia oscyluje raczej w dość chropowatych rejonach i zachowana została raczej jako miarowy beat niż wyrazista linia. Do tego grane na syntezatorach melodyjki z pogranicza 8bitu i sound modernistycznego związku r’n’b ze stylowym hip hopem – tak brzmi muzyka wyprodukowana przez rezydującego w Los Angeles producenta. Nie bez powodu wspominam o LA, to przecież kolebka gatunku zwanego glitch hop, który w idealny sposób podsumował nasz bohater. Znakomita pozycja w katalogu tych freakowców-wizjonerów, wizytówka muzyki XXI wieku.
Wytwórnia Studio !K7 idzie za ciosem w ciągu jednego miesiąca wypuszcza dwa kolejne odcinki serii DJ Kicks. W sumie do rąk słuchaczy zostały oddane w tym roku cztery części i ciekawe jest ciągłe utrzymywanie wysokiego poziomu. Klucz leży w doborze artystów miksujących kolejne płytki, ci zaś z kolei mają nosa do fantastycznych nagrań.
Październik został powierzony Scubie (17.10) i Gold Pandzie (30.10). Dzisiaj zapoznałem się z obydwoma albumami i już przy pierwszym kontakcie mogę stwierdzić, że to świetne wykonane sety. Pomijam aspekt możliwości cyfrowej obróbki takowego miksa, gdyż w takich przedsięwzięciach jednak najważniejsza jest selekcja. Ta jest więcej niż przyzwoita, a płynne i naturalne przejścia są jej znakomitym uzupełnieniem.
Większą ilością przemyśleń podzielę się w przeciągu dwóch najbliższych tygodni, kiedy z płytkami zapoznam się bardziej, natomiast już teraz ogłaszam rok 2011 rokiem kompilacji. FabricLive Four Teta, i DJ Kicks MCDE wiodą prym, w kolejce czeka też świeżutki Watergate no i wspomniane wyżej perły spod skrzydeł !K7.
Bardzo lubię, kiedy moi ulubieni artyści próbują czegoś nowego i zmieniają obrany wcześniej kierunek muzyczny. Oczywiście najlepiej, kiedy im to wychodzi. Tak jest w przypadku Bena Westbeecha, który zrezygnował z nagrywania piosenek w klimacie blue-eyed soul, na rzecz śpiewania do house’owych podkładów. Już sama zapowiedź albumu wzbudzała niemałe zainteresowanie zaproszeniem do współpracy m.in. Henrika Schwarza, Lovebirdsa czy Motor City Drum Ensemble. Trzeba przyznać, że to strzał w dziesiątkę, bo tegoroczny krążek artysty stoi na wysokim poziomie. Nagrania oscylują wokół miękkich, deepowych bitów. Doskonale współgrający z nimi śpiew Bena jest lekko funkujący, zatroskany, a czasami chwytający za serce. Mimo wszystko to różnorodna płyta. Znaleźć tu można momenty wzruszające, jak np. ‘Inflections’ z gęstym gitarowym motywem i smutnie brzmiącą wiolonczelą czy piękne ‘Summer’s Loss’ oraz ożywcze i przebojowe sztosy (‘Same Thing’ czy ‘Stronger’). Natomiast numer ‘Justice’ wyprodukowany przez MCDE z pewnością odbije się głośnym echem wśród klubowiczów. No właśnie – teoretycznie to materiał na parkiety, a okazuje się, że idealnie sprawdza się również w domowych warunkach. Będzie przypominać nam ciepłe, letnie dni.
O tym, że Jamie Jones ma obecnie swoje pięć minut, chyba nie trzeba nikogo przekonywać. Label Hot Creations, który prowadzi do spółki z Lee Fossem, jak również duet Hot Natured złożony z tej samej dwójki, zdobyły popularność i zaliczyły kilka niezłych sztosów z ‘Equilibrium’ i ‘Forward Motion’ na czele. Do tego dochodzi udany numer Jonesa na tegoroczna kompilację ‘The Jackathon’. Teraz możemy przekonać się, jak producent radzi obie w materii tworzenia zmiksowanych kompilacji. Szczerze przyznaję, że ta płyta wprawiła mnie w lekką konsternację. Na krążku znajduje się szesnaście (nie liczę intra) nagrań, reprezentujących styk house’u, synth popu i disco. Tracklista wygląda imponująco, znaleźć możemy bowiem Crazy P, Sebastiana Telliera remiksowanego przez Metronomy czy tegoroczny deepowy hit produkcji Coat Of Arms, ale jednak coś szwankuje. Tym czymś są zbyt oczywiste przejścia. Tracki są umiejętnie posklejane, ale wszystkiemu brakuje flow. Niemniej jednak to dobra okazja żeby zapoznać się z tym, co obecnie dzieje się w muzyce klubowej. A dodatkowo zyskujemy łagodnie płynący numer soho8080 - ‘Get Up Disco’ – idealny na cudowne poranki i jeszcze piękniejsze wieczory.
DAMIAN LAZARUS Get Lost 4 Crosstown Records * * * *
Od ostatniego odcinka serii kompilacji ‘Get Lost’, który nagrała Dinky, minęły cztery lata. Damian Lazarus – szef Crosstown Records, postanowił ją wznowić, wydając płytę oznaczoną numerkiem 4. To producent obdarzony niezłym wyczuciem muzycznym, jednocześnie trzymający rękę na pulsie w kwestii doboru artystów do swojego labelu. Zręcznie wykorzystał to składając krążek, na którym umieścił szesnaście nagrań wypełnionych soczystym, przestrzennym i intrygującym brzmieniem. Zebrał przy tym dużo ekskluzywnych, niewydanych tracków kilku uzdolnionych nowych przedstawicieli sceny, jak Left, Fosky czy Nitin. Jeden z nich – pochodzący z Iranu Amirali, którego numer ‘My Way’ otwiera to wydawnictwo, udowadnia, że produkcje utrzymane w tej stylistyce mogą być poruszające. Dalej jest tylko lepiej. Przez blisko 80 minut Lazarus raczy nas mieszanką house’u z deepowym tchnieniem i nutą techno. Idealnie dobiera kawałki i nadaje wszystkiemu płynny charakter, wykonując gładkie przejścia. Tworzy doskonały set, w który można się zanurzyć, podziwiając dźwiękowe krajobrazy. Warto.
Słucham nowego albumu Apparata, a w myślach wciąż mam jego genialny koncert, który dał podczas tegorocznej edycji Festiwalu Tauron Nowa Muzyka. To był magiczny czas, obfitujący w poruszenia, zrywy gitar, wokalu, także wiatru. Artysta zaprezentował wtedy sporą część materiału z płyty. Przede wszystkim jednak był to pokaz umiejętności wspaniałego producenta, któremu samo siedzenie za laptopem przestało wystarczać. Cudownie, że dzięki duetowi z Ellen Allien przełamał się do śpiewania – to pewnie wtedy zaczęły padać kolejne bariery, zamiast których pojawiały się nowe ambicje. Ich suma doprowadziła do wydania ‘The Devil’s Walk’ – płyty, będącej kwintesencją muzycznej wrażliwości niemieckiego producenta. Pełno tu igrania z czasem. Sascha próbuje wstrzymać mijające momenty i oddech, rozmywając wszystkie dźwięki i scalając z nich nową rzeczywistość. Uzupełnia to swoim charakterystycznym wokalem, pełnym ciepła, ale jednocześnie swoistego smutku. To wszystko pozwala się maksymalnie zanurzyć i odpłynąć. Wybaczam mu nawet przewidywalność: chwytające za serce patenty nie są na siłę – to cały Apparat. Posłuchajcie singlowego ‘Black Water’ czy ‘Sing Of Los’, a krążek z pewnością was zdobędzie. Zaś jeśli to nie wystarczy – ‘Candil De la Calle’. Najcudowniejsza piosenka, jaką kiedykolwiek nagrał – nowa ‘Arcadia’. To album stworzony do jesiennych wzruszeń.
„Kali” to najnowsze wydawnictwo, które popełnił Envee – producent i DJ, którego chyba nie muszę szerzej przedstawiać. Jego znakomite, pełne eksperymentalnego i poszukującego charakteru kompozycje i remixy (m.in. dla Noviki, Smolika czy Koop) szybko zdobyły uznanie w muzycznym świecie. Świeżutka EPka udowadnia, że nie bez powodu. Na winylu znajdziemy trzy nagrania, z których w dwóch pojawiają się wokaliści. Sqbass i Natu znakomicie wpasowali się w pełne organicznego brzmienia produkcje. Ich wokale współgrają z tłustym, pełzającym basem, co rusz podbijanym potężną stopą. Trudno nie ulec klimatycznemu tytułowemu numerowi z urzekającą trąbką (brawa dla Dominika Trębskiego) i dubowym podszyciem. Tak samo porywa nas przejmujący śpiew Natalii w ‘Love Theories’, zaś perkusja, na której zagrał Emade w ‘Sitting Bull’ po prostu wgniata w ziemię. Jak dla mnie to pozycja idealna, która rozgrzeje nie jeden chłodny, jesienny wieczór. „Ciągły stan, który mógłby trwać wiecznie” śpiewa Sqbass. I w to mi graj!
Powinienem pisać tu częściej. Ostatnio nie było czasu. Była poprawka, ale przede wszystkim praca nad reaktywacją Laifa. Numer październikowy własnie powinien wchodzić do kiosków. Recenzuję tam kilka fajnych krążków rozprawiając się m.in. z płytą SBTRKTa, rosyjskim atmospheric d'n'b czy znakomitą EPką Envee'ego. Jest tak cała nasza banda - tj. ludzie, dla których muzyka to coś więcej niż tylko słuchanie. Pisza niesamowite teksty. Jeśli będziecie mieli okazję - rzućcie chociaż okiem. Warto:)
Co u mnie muzycznie przez ostatni miesiąc?
Quantic - Transatlantic
Ben Westbeech - Same Thing
Amirali - My Way (from 'Get Lost 4')
The Rapture - It Takes Time To Be A Man
Metronomy - Trouble
MUZYKOTERAPIA - KOMEDIA
Chmara Winter - Powidlo
I wiele innych, o których postaram się na bieżąco pisać. A zaraz wrzucę linki do kilku fajnych płyt, które udało mi się ostatnio opisać. Warto ich posłuchać, bo gwarantują naprawdę niezły odlot!
Singlowy numer z nadchodzącej wielkimi krokami płyty 'There's More To Life Than This'. Kawałek powstał we współpracy z Dannym J Lewisem, zaś krążek ukaże się nakładem Strictly Rhythm już 12 września. Szczerze mówiąc nie mogę się doczekać. Po pierwsze dlatego, że bardzo podobał mi debiut Bena, natomiast drugim powodem jest fakt, że przy produkcji longplaya udział brało kilka ważnych nazwisk. Szczegóły poniżej wraz z tracklistą.
01. The Book feat. Georg Levin
02. Something For The Weekend feat. by Danny J Lewis
03. Falling feat. Lovebirds
04. Same Thing feat. Chocolate Puma
05. Justice feat. Motor City Drum Ensemble
06. Stronger feat. Midland
07. Inflections feat. Henrik Schwarz
08. Sugar feat. Redlight
09. Let Your Feelings Show feat. Georg Levin
10. Butterflies feat. Rasmus Faber
11. Summer’s Loss feat. Rasmus Faber
PS. klikającym prawym i zapisz jako W TEN NAPIS zyskacie remiks tego nagrania popełniony przez Roske
Momenty, kiedy każde wydawnictwo ukazujące się w barwach labelu Freerange mocno mnie grzało, chyba odeszły już bezpowrotnie. Albo to wytwórnia znów zalicza słabszy okres, albo ja jestem już znużony nieco wtórną formułą utworów, ktróe ukazują się jej nakładem. Powiewem świeżości i deską ratunkową może być Andre Lodemann.To gość, który odpwoiada m.in. za świetny zeszłoroczny remix nagrania 'Another World' autorstwa Akabu oraz hitowy 'The Light' wydany nakładem Best Work Records.
20 czerwca ukazała się jego ostatnia EPka zatytułowana 'Riven Reminiscences'. Tytułowy numer to niesamowita kosa. Brnący do przodu bit, idący wespół z lekko wybijającymi się z rytmu klawiszami, które gdzieś w połowie przejmują główną rolę, odrywając nas od stanowiących wcześniej główną oś uderzeń loopu. Rozdrgane i przycinające się budują ten utwór niejako na nowo. Ponad tym wszystkim roztaczają się ciepłe plamy łagodnych padów, które jak to zwykle u Lodemanna, budują nastrój w klimacie cinematic i ze zwykłego klubowego kawałka tworzą muzykę ilustracyjną. Nie wypada tego nie posłuchać. Ja osobiście uwielbiam styl tego producenta i niejeden raz już rozmarzyłem się przy dźwiękach, które podsuwa.
Podobno alias, pod którym gra jako DJka i nagrywa swoje produkcje, powstał, kiedy w szkole w Stanach nikt nie potrafił wymówić jej prawdziwego, polskiego nazwiska – Dygasiewicz. Margaret Dygas – bo o niej mowa, niedawno nakładem labelu Perlon wydała dość ciekawą płytę. Warto jednak zwrócić też uwagę na nieco starsze, bo ubiegłoroczne wydawnictwo ‘How Do You Do’, które ukazało się w barwach japońskiego Powershovelaudio.
Pełnowymiarowy debiut Margaret zainspirowany został książką ‘Peoplewatching’, będącej przewodnikiem po mowie ciała. W książce zaczytywała się w ciemne i zimne berlińskie noce. Był to prezent od wyjeżdżającego przyjaciela Małgorzaty. Stąd też tytuł płyty ma głębsze znaczenie. Podobnie jak każdy, pojedynczy numer, który stanowi odbicie rozdziału bądź aspektów poruszanych w publikacji. Brzmi jak wprawnie wymyślona koncepcja z filozoficznym podszyciem wymyślanym na siłę? Nic bardziej mylnego. Jako całość płyta jest pełna naprawdę dobrze wyprodukowanej muzyki, zawierającej mnóstwo emocji i daleko jej do tła dla przeintelektualizowanego bełkotu.
Na samym początku trzeba odrzucić jednoznaczne kojarzenie ‘How Do You Do’ z tanecznym parkietem. Nawet, jeśli kompozycje podparte są nieraz jednostajnym beatem, to odgrywa on raczej podrzędną rolę, będąc wycofanym szkieletem, na którym rozpina się kompozycja. Rzeczą jasną i charakterystyczną dla dobrych produkcji spod znaku minimalu jest spora liczba smaczków, którymi Margaret raczy słuchacza. Serwuje je jednak oszczędnie i rozwagą, tworząc przejrzyste i pełne przestrzeni utwory. Gdzieniegdzie, jak w startowym ‘introduction’ czy ‘pg21’ pojawiają się wrzucane niby przypadkowo pojedyncza frazy rozdrganego pianina. Innym razem to ciągnący się dźwięk, brzmiący niczym wydobywany z głębokiego kanału.
Wątki, które porusza Dygas często w nieoczekiwanym momencie się urywają, ustępując miejsca kolejnym. Dobrym przykładem niech będzie ‘Baton Signals’, w którym pojawiający się nieśmiało beat nagle ginie, pojawia się powrotem i znów zanika. Taka delikatna zabawa z kotka i myszkę ze słuchaczem powoduje, że płyta jest wciągająca. Jest też miejsce na delikatny eksperyment, jak w ‘You’re In My Shoes’ z chaotycznie porozrzucanymi, ulotnymi dźwiękami.
Przyznaję, że są też momenty, kiedy muzyka zawarta na ‘How Do You Do’ zaczyna nużyć. Nie prowadzi to jednak do znudzenia, a raczej wprowadza w stan głębszego relaksu. Brzmi jak celowy zabieg. Dlatego właśnie to produkcje nadające się bardziej do słuchania ich przez słuchawki niż wielkie głośniki, choć podejrzewam, że znalazłoby się trochę odważnych, którzy utwory takie jak ‘Barrier’ (minimalowe podejście wyraźnie ustępuje cudownie głębokiemu techno) czy ‘Salutation’ wprawnie wykorzystaliby do budowania napięcia w secie.
Warto na koniec zaznaczyć, że nie są to typowo kobiece produkcje. Margaret w swoich numerach potrafi pokazać też i cięższą stronę. Dość bezkompromisowy ‘Veering Intention’ znakomicie to ilustruje gęsto poszatkowaną perką i zapętlonym surowym samplem, który od czasu do czasu dochodzi do głosu. Mimo wszystko trudno nie wyczuć emocji, którymi płyta jest wręcz naładowana. Brak tu miejsca na hermetyczne dźwięki klejone niczym od linijki. Mamy za to dziesięć (nie licząc zamykającego album skitu) bardzo dobrych produkcji. Aż duma rozpiera, że to wszystko wykonała Polka.
Ostatnio tę płytę zapodaje sobie bardzo często. Moim zdaniem znakomita opcja na wakacje: lekka, melodyjna, skoczna i niezobowiązująca. Tekst do poczytania w tym miejscu.
OK, może na blogu wieje trochę ciszą, ale to nie znaczy, że nic się nie dzieje. Muzyki wciąż dużo do słuchania, rzekłbym nawet, że co raz to więcej z każdym dniem, a teksty powstają, a jakże. Zaglądajcie na portale muno.pl i don't panic, gdzie ukazują się m.in. moje recenzje. Z ciekawych rzeczy polecam krążek Bulliona(tekst tutaj) czy dream pop w wykonaniu RIVKI(klik). Rozprawiłem się też z albumem duetu Kode 9 & The Spaceape, który bardzo mi się podoba oraz z wyczekiwanym debiutem Trickski - początkowe rozczarowanie ustąpiło, kiedy poczułem klimat tych produkcji i spojrzałem na nie pod innym niż parkietowy kątem. Wciągającą rzecz zapodał duet Africa Hitech.
Dobra, to czas nawiązać do tytułu posta. Trafiłem dzisiaj na artykuł, który co prawda liczy sobie już półtora roku, ale to nie znaczy, że już dawno po terminie ważności. W styczniu 2010 portal Resident Advisor postawił sobie za zadanie wytypowanie STU najlepszych albumów minionej dekady. Dość karkołomne to wyzwanie, ale jak postanowili, tak zrobili. Fakt, że im się chciało przebierać wśród przytłaczającej liczby płyt, których z każdym rokiem pojawia się coraz więcej, zasługuje na pochwałe. Mało tego - widać, że nie szli na łatwiznę, gdyż zamiast ograniczając się do jednego stylu, przebierali wśród wszelakich szufladek. Stąd w top 100 mamy i Radiohead, i Buriala. Warto zerknąć, jeśli ktoś tak, jak ja nie wiedział wcześniej lub pominął ten artykuł.
W związku z zestawieniem sam postawiłem przed sobą dość spore wyzwanie. Przez wakacje, chcę zapoznać się z całym tekstem wraz z odnośnikami i posłuchać tych płyt, które pojawiły się w artykule, a nie miałem okazji ich poznać. Rozliczenie z tego wakacyjnego postanowienia na początku października;)
Muszę przyznać, że to niezła akcja – mix nagrany dla Fabrica przeznaczony do domowej kontemplacji. Kwestią czasu było zaproszenie Shackletona do nagrania seta dla brytyjskiego kolosa. Krążek opatrzony został numerem 55, zaś pochodzący z Londynu producent, idąc w ślady dobrego kolegi Ricardo Villalobosa, postanowił umieścić na nim wyłącznie swoje produkcje. Spora ich część ukazała się nakładem Hotflush, Perlon czy Skull Disco, ale pojawiają się także niewydane przedtem numery.
To, jaką muzykę nagrywa Shackleton wie każdy szanujący się fan dubstepu. Jego minimalowe, oszczędne i klimatyczne kawałki zdążyły narobić szumu i przysporzyć producentowi sporego grona wiernych fanów, jednocześnie stanowiąc podstawę do tego, by Skream i Benga stwierdzili, że to nie dubstep (a oni to się akurat tak na tym znają…). Mniejsza o łatki, bo Sam ich nie lubi i jest zdania, że nagrywa po prostu muzykę, którą czuje, a etykiety jedynie zaburzają jej odbiór.
W wypadku mixu dla Fabrica ma 100% racji, bowiem najgorsza krzywda, jaką możemy sobie wyrządzić podczas odsłuchu materiału, to zaburzyć przepływ tych dźwięków. Shackleton eksploruje mroczne zakamarki ludzkiej duszy. Igra ze słuchaczem stosując atmosferyczne niskie basy, na które nakłada afrykańsko brzmiące cięte perkusje, szumy, trzaski, wszystko podlewając gęstym, mrocznym klimatem. Znakomita pozycja do zagłębiania się w ciemne, deszczowe noce, a dodatkowo to jeden z najlepszych mixów, które wyszły pod flagą Fabric. Rzecz obowiązkowa.
Instrumentalny hip hop ma się dobrze. Ostatnio wpadłem na EPkę wyprodukowaną przez człowieka, kryjącego się pod pseudonimem Mecca:83. Wydawnictwo zatytułowane 'The Life Sketches' złożone jest z ośmiu bitów wykonanych w stylu starej, klasycznej szkoły. Dźwięki cudownie płyną i koją, są wysmakowane i mają ten wdzięk i klasę, które gdzieś ostatnio zapodział mainstream.
Całość można posłuchać na bandcampie Mecci, czyli TUTAJ. A, zapomniałem wspomnieć, że EPka jest całkowicie darmowa i legalnie dostępna POD TYM LINKIEM.
No i mamy ciekawe wydawnictwo, które może stać się ewenementem w dziejach muzyki. W zasadzie już nim jest. Niemiecki label Melting Pot (DJ Day czy seria Hi-Hat Club) postanowił wespół z producentem Twit One’em wydać album na winylu 10”. Wiadomo, że za wiele tej muzyki na dziesiątkę zmieścić się nie może, więc wykorzystanie formatu dostępnego dotychczas jedynie dla singli to pomysł iście szalony. Otóż okazuje się, że kawałków weszło szesnaście, ale nie spodziewajcie się, że są przesadnie długie. Cały krążek to 16 minut z hakiem, najdłuższy bit trwa 2 i pół minuty, a najwięcej tu około trzydziestosekundowych skitów. Rzecz to intrygująca i interesująca, bo lekko podbite funkiem szkice przedstawione przez Twita są, co tu dużo mówić – ładne. Jak pierwsze promyki przy wschodzie słońca albo lekki, letni wiatr. Mają w sobie kojącą moc i swego rodzaju nieuchwytność niczym pierwsze chwile pobudki w weekend. Generalnie miło posłuchać, w setach przyda się do ciekawych przejść, no i album-legenda, bo toruje ścieżki. Ja tylko żałuje, że niektóre pomysły nie są rozwinięte, bo mógłby z tego spokojnie powstać godzinny longplay, a wtedy radości byłoby jeszcze więcej.
Premiera kolejnego odcinka serii DJ Kicks miksowanego przez pochodzącego ze Stuttgartu Motor City Drum Ensemble, została przesunięta na 7 lipca. Troszkę wcześniej, bo 20 czerwca będziemy natomiast mogli posłuchać kawałka 'L.O.V.E.' przygotowanego specjalnie przez MCDE na kompilację-mix wraz z remixami. Numer w wersji oryginalnej do odsłuchu poniżej.
1. Sun Ra – Door To The Cosmos 2. Electric Wire Hustle – Again (Scratch 22 Remix) 3. Rhythm & Sound – Mango Drive 4. Tony Allen – Ariya 5. Peven Everett – Stuck (Original) 6. Bad Jazz Troupe – Breakdown Treat – Dusty Rework (MCDE Edit) 7. Mr. Fingers – The Juice 8. Rick “Poppa” Howard – Can Your Love Find It’s Way (Club Vocal) 9. Stone – Girl I Like The Way That You Move (Dub) 10. Fred P – On This Vibe 11. Creative Swing Alliance – Don’t Forget Your Keyz 12. Geraldo Pino & The Heartbeats – Black Woman Experience 13. Philippe Sarde – Le Cortège Et Course 14. Robert Hood – The Pace 15. Loose Joints – Pop Your Funk (Vocal Version) 16. Arts & Crafts – I’ve Been Searching (Walter Gibbons 12” Mix) 17. Motor City Drum Ensemble – L.O.V.E. (DJ-Kicks) 18. Aphex Twin – Actium 19. Recloose – Cardiology (Isolée Mix) 20. Latecomer – Cosmic Cart 21. Timo Lassy – African Rumble 22. James Mason – Sweet Power, Your Embrace
Niewiele trzeba było czasu by wywodząca się ze styku IDMu i hip hopowego bitu muzyka znalazła ogromne grono fanów. Dość szybko kolebka tego stylu, czyli Los Angeles, okazała się ciasna i nowo bitowa scena rozlała się po całym globie, zarażając kolejnych producentów z innych krajów. Przy okazji kolejny raz potwierdziło się, że i nasz kraj nie pozostaje w tyle, bo odpowiedź była równie prędka. Jednym z reprezentantów nurtu pozostaje połowa duetu Przaśnik, czyli pochodzący z Wrocławia en2ak. Swój LP zatytułowany ‘Celestial Toyroom’ zdecydował się wydać w związanej z grupą JuNouMi wytworni UKnowMe Records – wybór zdecydowanie trafiony, ponieważ od dłuższego czasu ten label zalicza same sukcesy. Podobnie pewnie cieszy się ekipa UKM, ponieważ krążek en2aka to wzorowe dzieło gatunku glitch hopu czy ogólnie pojętych future beats. Ponadto stanowi wycieczkę w naprawdę ciekawe rejony muzyki, której obce jest pojęcie kompromisu. Nie sposób tego jakkolwiek bliżej klasyfikować. En2ak bawi się rytmem, tnie perkusje, zgrabnie miesza efekty. Raz bywa melodyjnie, innym razem szorstko. Jest bardziej eksperymentalnie i surowo niż na zeszłorocznym albumie Kixnare’a. Mnóstwo na tej płycie smaczków, które zatrzymują przy danej pozycji na dłużej. A na dokładkę zaproszeni goście będący świetnymi producentami (Mr. Krime, Envee) jak również nawijaczami (Noah23, Siny). Płycie trzeba poświęcić sporo uwagi i koncentracji, aby w pełni docenić jej potencjał i wycisnąć z tej muzyki maximum przyjemności, ale zapewniam, że warto.
Słucham płyty Katy B jednocześnie zaczytany w przeróżne fora, na których toczą się dyskusje dotyczące ‘On A Mission’. Zastanawiam się nad paroma rzeczami. Po pierwsze, że scena brytyjska już od kilku sezonów stanowi centralny kocioł, w którym mainstream miesza się z klubowymi gatunkami muzyki, mającymi swe korzenie w undergroundzie. Po drugie, że momentami całkiem nieźle im wychodzi takie miksowanie. A po trzecie, że Katy B stanowi dziecko takich właśnie eksperymentów i zgrabnie balansując pomiędzy głównym streamem a alternatywą zbiera i pochwały, i baty. Puryści twierdzą, że to psucie obyczaju, fani popu spokojnie łykną to bez mrugnięcia, a ja zawsze będę zwolennikiem łączenia tych dwóch scen, jeśli efekt jest naprawdę dobry. I uważam, że w przypadku panny Brien jest, czego posłuchać. Wszędzie można przeczytać, że „wyrosła na dubstepie” dama zajarała się UK Funky i dosypała trochę house’u dokonując zarazem fuzji z popem. Tak w istocie jest, a przy okazji udało jej się namówić do współpracy takich producentów jak Skream, Benga czy Zinc, czym osiągnęła naprawdę wysoki poziom. Producencko nie można tu niczego zarzucić. Wszystko pięknie gra, głowa się kiwa, nóżka tupie, a na przy występach na żywo publiczność szaleje. Wokalnie – bywa zadziornie, momentami gładko, ale raczej poprawnie. Chociaż czasami razi ten oklepany schemat zwrotka-refren. Z drugiej jednak strony skoro to płyta na lato i plenerowe eventy, to system się sprawdzi. Tylko, no właśnie – lato się skończy, sezon na festiwale też i chyba tak samo dobiegnie końca termin ważności krążka. Mimo wszystko warto sobie zaaplikować, bo na wakacyjnych wojażach zadziała zgodnie z przeznaczeniem.
W ubiegłym roku Novika wydała album 'Lovefinder', który okazał się być zgoła odmienny od poprzedniego, stonowanego solowego debiutu. Wypełniony po brzegi tanecznymi kawałkami krążek okazał się być świetną inspiracją dla szeregu producentów, którzy chętnie zabierali się za reinterpretowanie kolejnych numerów. W ten sposób otrzymaliśmy krążek ‘Mixfinder’, na którym zebrane zostały wszystkie remixy. Trzeba przyznać, że jest naprawdę, w czym wybierać. Wśród producentów, którzy zaprezentowali swoje wersje znaleźli się m.in. Seb Skalski, Lisi, Liquid Molly, Milf czy Max Skiba.
Uwagę przykuwa różnorodność tego albumu. Na początku pojawiają się przyjemne popowe remixy Hot Toddy’ego (z ekipy Crazy P), Bogdana Kondrackiego czy płynąca wersja ‘Strangers’ przygotowana przez Bueno Bros. Po nich następuje syntezatorowe szaleństwo zgotowane przez Kamp! i przejście w nastrojowe remixy Rawskiego i Gitbit Papilota. Zaraz potem podszyta dubstepem eksperymentalna interpretacja Liquid Molly tak, żeby znowu wrócić na parkiety wypełnione przez house’owe rytmy gwarantowane przez Spoxa i Last Robots.
Trzy napawające optymizmem fakty odnośnie ‘Mixfinder’. Po pierwsze znowu potwierdza się to, że w Polsce jest mnóstwo producenckich talentów, po drugie polityka wydawania remiksów zdaje się odżywać, a po trzecie – album ‘Lovefinder’ będzie miał znów swój czas – i bardzo dobrze, bo to bardzo dobra płyta. A ‘Mixfinder’ ją znakomicie uzupełnia. To teraz brakuje tylko krążka koncertowego, najlepiej z takimi aranżami jak na Festivalu Selector.
Z tej płyty koniecznie:Kinds Of Love – Rawski Remix, Miss Mood – Kamp! Remix, When It’s All Too Much – Daniel Drumz Remix, Perfect Beach – Gitbit Papilot Remix… a zresztą - całej posłuchajcie.
EDIT: a rozbudowana wersja tekstu, bardziej konkretna jest dostępna na muno.pl, a dokładnie PO KLIKNIĘCIU TUTAJ :)
I dodatkowo jeszcze klip do otwierającego zestaw Miss Mood (Hot Toddy Remix) wykonany przez Akina z ekipy Art de Rue!!!
W ciągu ostatniego weekendu miałem okazję być na dwóch konferencjach dotyczących nowej platformy służącej produkowaniu muzyki. Burnstudios Audiotool – bo tak nazywa się program – jest dostępny całkowicie za darmo pod tym adresem i umożliwia praktycznie każdemu, kto ma dostęp do Internetu tworzenie kawałków przy użyciu oryginalnych maszyn ‘skompresowanych’ do rozmiarów narzędzia internetowego. Rzecz to całkiem ciekawa, o tyle, że zarejestrowanych użytkowników jest już ponad 80 tysięcy i każdy może uczyć się od każdego nowych technik produkcji, dobierania efektów czy budowania swoich tracków opierając je na już istniejących kawałkach, które wykonał ktoś dajmy na to na drugiej półkuli.
Ja osobiście mam nieco ambiwalentny stosunek. Oczywiście fajnie, że coś takiego powstało, bowiem, jak twierdzili ambasadorzy tego produktu w Polsce (Jacek Sienkiewicz, Max Skiba i Novika) mogą z tego skorzystać zarówno już doświadczeni producenci, jak i ci początkujący, którzy nie mają np. kasy na tak drogi sprzęt (oprogramowanie jest całkowicie bezpłatne). Do tego najlepsze numery będą udostępniane w sprzedaży na portalu beat port.com, co jest dodatkowym plusem i możliwością do wybicia się. Warto też wspomnieć o możliwości kontynuowania przerwanej pracy w każdym miejscu na świecie (nawet bez dostępu do Internetu w przypadku uploadu na dysku twardym wykorzystywanych ‘maszyn’) oraz o ładnych designie i całkiem intuicyjnej obsłudze (nawet kable podłączają się same). Z drugiej strony mam pewne obawy. Po pierwsze odnośnie tego, że Internet może zalać fala koszmarnych produkcji (choć to jeszcze oczywiście można odsiać, jak kto umie) oraz bedroomowców piszących swoje biografie, które będą zaczynać od słów „remiksowałem tego i tamtego..”. Po drugie szczerze zastanawiam się, jak w Polsce przyjmie się taki produkt. Choć tak na dobrą sprawę – kto będzie miał z tego skorzystać, to skorzysta. Wszak strona nie wyparuje nagle jak poranna rosa. Koniec końców, to bardzo ciekawy wynalazek i z pewnością warto śledzić, jak całość się rozwinie, ponieważ jak zapowiadają twórcy, obmyślane są kooperacje z kolejnymi serwisami, np. soundcloudem. Pożyjemy, zobaczymy, a póki co warto sprawdzić.
Na drugi ogień w dniu dzisiejszym idzie dobra polska muzyka. Pamiętam, jak w zeszłym roku (i w 2009 też) narzekałem, że na polskim rynku nie dzieje się praktycznie nic ciekawego. Za to od początku 2011 cały czas wpadam albo na premiery, albo na zapowiedzi interesujących, wartych uwagi płyt. Sporo się dzieje wokół JuNouMi, o których wspomniałem wcześniej apropo showcase'a UKnowMeRecords i en2aka. Nie pisałem jeszcze tylko EPce duetu Rasmentalism, która...właśnie się ukazała!
Tym, którzy jeszcze nie mieli okazji zetknąć się z muzyką duetu Rasa i Menta, polecam ich stronę na soundcloudzie, gdzie udostępniają dwa (trzy!) single z EPki. Winyl zapowiada nadchodzący LP ‘Hotel trzygwiazdkowy’, mający się ukazać w dwóch wersjach: CD i darmowego downloadu. Szczegóły jak zamawiać oba wydawnictwa dostępne po kliknięciu odpowiednio na EP lub LP.
Mnie bardzo podobają się kawałki, które znajdują się na EPce, za kilka chwil złożę zamówienie na swój egzemplarz płyty "Hotel trzygwiazdkowy", co i Wam radzę zrobić jak najszybciej, bo jak się okazuje wszystko może rozejść się jeszcze zanim płytka ujrzy światło dzienne.
Na koniec mały dodatek - koniecznie sprawdźcie numer poniżej:
„Mowa o instrumentalnym, pozbawionym gości materiale, stworzonym tylko za pomocą MPC. Nie będzie klawiszy ani dodatkowych zabawek. Wszystko ruff, rugged and raw. Wszystko po to, żeby złożyć hołd stylistyce lat 80-tych i żeby przygotować live-act który pozwoli dziewczętom ruszyć tyłkiem na parkiecie. W tej chwili nie podam nawet nazwy roboczej projektu. Zwyczajnie jej nie znam. Nie będę też wymyślał za Mentos'a tytułów utworów, więc nie będę żonglował nazwami. Wypowiem się o 10-ciu minutach muzyki, która znajduje się na moim dysku. Z tego co wiem, to jest to 1/4 materiału. Wciąż powstaje i powinien zainteresować nie tylko słuchaczy z Polski, ale też tych za granicą. Jeśli lubicie modern-funk, ten bliższy Onra niż Dam-Funkowi, powinniście zacząć radować się teraz. Chociaż porównanie do dość lubianego w Polsce francuskiego producenta jest nieprzypadkowe, nie powinniście odbierać go jako próbę kopii. To cały czas Ment, ale w tym wydaniu go jeszcze nie znacie.”
I jak? Osobiście przyznaję, że jaram się niesamowicie mocno i mam ogromną nadzieję, że uda się całość wypuścić. I że nastąpi to prędzej niż później. No a póki co czekam na Hotel Trzygwiazdkowy i kolejne produkcje z labelu UKM.
Na samym początku przeklejam trzy darmowe remixy z albumu Benny'ego Tonesa - genialnego inżyniera dźwięku, który współpracował z Electric Wire Hustle przy nagrywaniu ich pierwszego krążka i który sam obecnie może pochwalić się znakomitym debiutem 'Chrysalis'. Kawałki zapowiadają płytkę ze zremiksowanym materiałem ze wspomnianego wcześniej longplaya. Całość ma się ukazać podobno pod koniec sierpnia. Zacieram ręce - oryginały były kosmiczne, a i same remixy zapowiadają niezłą rzecz.
Zaszufladkować materiał z „Celestial Toyroom” to bez wątpienia zadanie niełatwe. Nie odda w pełni natury płyty ten, kto umieszczać ją będzie w jednym rzędzie z innymi produkcjami z gatunku future beats - shuffle, glitch hop, 8bit czy offbeat.
Solowy projekt En2aka to nie tylko skonstruowane zgodnie z aktualnymi światowymi trendami energetyczne bity, to wiele wyrafinowanych muzycznych smakołyków. Zdecydowanie więcej niż niewymagający muzyczny background. Producent trzyma się raczej z dala od schematycznych podziałów perkusyjnych i nieskomplikowanych melodyjek, jego materiał zdecydowanie ma charakter ornamentalny.
Album „Celestial Toyroom” to niesamowita wyprawa w głąb kosmicznych dźwięków, a
wsparcie muzyczne od Mr.Krime'a, Monosylabikka, Seba Zillnera czy Envee'go potwierdza jego wysoką klasę. Na płycie usłyszeć też można kanadyjskiego rapera Noah23 oraz wrocławskiego Sinego, którego utwór dostępny jest tylko na wersji CD (kompakt bogatszy jest o 3 utwory).
A ja od siebie póki, co dodam, że płyta do zdobycia na sklep@junoumi.com, warto też zajrzeć na blog.junoumi.com po więcej info w tym promocyjne kawałki i klipy. Moja opinia już niedługo znajdzie się na tym blogu.
Szczerze przyznaję, że na nowe wydawnictwo TOKiMONSTY byłem dość mocno nakręcony. Młoda producentka najpierw zachwyciła swoim longplayem, potem kilkoma remixami i dwoma wypuszczonymi singlami zapowiadającymi EPkę ‘Creature Dreams’. I co tym razem sprezentowała panna Lee? W zasadzie nic nowego. Dziewczyna wypracowała swój styl, który stał się już na tyle charakterystyczny, że chyba powoli zaczyna zjadać własny ogon. Czyli ponownie dostajemy zestaw płynących beatów, podpartych rozwleczonymi, klimatycznymi pasażami klawiszy i dodatkowymi efektami, tworzącymi nieco kosmiczną atmosferę. Z drugiej strony, Jennifer jest na tyle młoda, że może pozwolić sobie na solidne gruntowanie swojej pozycji, a czas na eksperymenty znaleźć nieco później. Nie mam nic przeciwko, bo póki co wciąż jest przyjemnie. W dwóch utworach swoje umiejętności wokalne prezentuje Gavin Turek i to są dwa najlepsze numery na wydawnictwie – to powinno dać Toki poczucie, żeby następnym razem pozwolić sobie na jeszcze więcej wokali. Ogólnie fajna rzecz na ciepłe dni i z pewnością warto mieć to wydawnictwo.
Po singlowym ‘Why Like This’ spodziewałem się, że album Teebsa będzie popisem kolejnego producenta na polu tworzenia abstrakcyjnych form zamkniętych w ramy bitów. Moje spodziewania rozmyły się już przy pierwszym kontakcie z krążkiem ‘Ardour’. Potwierdziło się za to, że muzyka kreowana przez Teebsa jest wręcz fantastyczna i trudno zamknąć ją w gatunkowe ramy.
Po pierwsze, niesamowicie mocno urzekła mnie wrażliwość tego producenta. Rytmiczne postukiwanie nadające rytm utworom stanowi jedynie bardzo wycofany szkielet kompozycji. Ponad nim unosi się cała gama przeróżnych brzmieniowych wycieczek wysoko w chmury. Gdzieś w odstępie między jedną chwilą, a drugą, wtłoczone są dzwonki, pomruków, szumy, nawet gitary, a jednocześnie pozostawionej jest mnóstwo przestrzeni, którą można upajać się do woli. Zero w tym nadęcia, stawiania formy nad treścią, popisywania się czy fajerwerków. Czysta miłość do dźwięków. Nie oglądając się na ograniczenia autor prowadzi nas przez krainę własnych pomysłów, dając solidne podstawy, a zarazem nie trzymając przy ziemi.
Tak więc, jeśli Flying Lotus odbywa wycieczki w kosmos, to Teebs choć nie pokonuje atmosfery jest równie ciekawy i intrygujący, a przy tym może nawet bardziej kojący. Świetna płyta wręcz stworzona do domowych kontemplacji i zachwytów.
Na szybko, bo czasu za wiele nie ma. Wytwórnia First Word (dla której nagrywają m.in. Homecut, Kidkanevil czy Ariya Astrobeat Arkestra) obchodzi siódme urodziny i z tej okazji przygotowała znakomitą kompilacją. Wydawnictwo zawiera kawałki popełnione w ciągu siedmiu lat istnienia labelu i przewija się przez przeróżne gatunki: hip hop, nu beat, afrobeat a nawet reggae. Warto je mieć tym bardziej, że jest dostępne za darmo, ale TYLKO PRZEZ 7 DNI. Jak się ktoś pośpieszy to wpadnie mu kawał naprawdę wspaniałych dźwięków. Czas do piątku. A płyta jest dostępna pod tym linkiem.
Singlowy 'Night Air' narobił ogromnego smaka, a wyszedł trochę odgrzewany kotlet. Czyli mamy obdarzonego świetnym, delikatnym i ciepłym wokalem faceta, który śpiewając porusza serca. Do tego stare patenty na wzruszenie, a więc lekki falsecik i intymne melodie wyśpiewywane na oszczędnych podkładach, którym blisko momentami do The XX. Fajnie - dziewczyny mają do kogo wzdychać, a faceci mają wymarzony prezent dla swoich ukochanych. Z jednym zastrzeżeniem - to naprawdę fajny prezent. Nic nowego i nic odkrywczego, ale 'Mirrorwriting' wchodzi całkiem dobrze w całości i chociaż momentami nuży, to ogólnie nie męczy. Może w zalewie wszystkich nowoczesnych dźwięków, tricków i gadżetów wspomagających artystów, dobrze jest mieć na półce coś, co przypomni, czym jest wrażliwość w XXI wieku? Tym bardziej, że album świetnie sprawdza się wieczorami. Można go wykorzystać jako background do relaksowania albo wyć w niebo z Jamiem o wyższości nocy nad dniem. Suma sumarum dobrze jest, kiedy od czasu do czasu pojawia się taki śpiewak i aż szkoda go lekceważyć, nawet jeśli nie nagrywa płyty roku.
Nowe zjawisko w muzyce – chociaż jak podaje angielska wikipedia, nie takie znowu świeże, bo z końca 2009 roku – moombahton. Nie wiem czy podchodzić do tego profesjonalnie i kiwając głową, zachowywać dystans, czy znowu zapalić się jak niegdyś do fidget, Baltimore, czyli traktować jako wesołą nowinkę (a te akurat w muzyce bardzo lubię). Niby nic nowego, ale jednak oparte na jakichś tam innych zasadach niż dotychczas, więc zyskało nazwę. W jaki sposób? Otóż hymnem całego gatunku jest kawałek zatytułowany ‘Moombah’ zremixowany przez Afrojacka i spowolniony do 108 bpm. Tempo takie jest bliskie reggaetonowi, więc ze zbitki tych dwóch słów powstał moombahton – proste? Pewnie.
Czyli generalnie rzecz ujmując: tak jak house miał swoje zwolnienie tempa i mariaż z disco (=Slo-Mo House) tak samo fidget zyskuje downtempowy wymiar i hajta się z reggaetonem. Zapewne, jak każdy inny sort i ten zyskuje już grupy zwolenników i zdecydowanych wrogów zjawiska; tylko czekam aż do ostrej ofensywy wejdą blogerzy, a gatunek zyska takie przebicie że coraz więcej go będzie w polskich klubach, żeby w momencie, kiedy każdy będzie już mega wkurwiony, mógł się wycofać i zdezintegrować niczym wspomniany wyżej fidget i B-club music.
Póki co ja osobiście decyduję się w tym trochę pogrzebać, zwyczajnie korzystając z okazji i zainteresowania nowością, a nuż moombahton mi się nie przeje?
PS. a tu jest jeszcze ciekawe spojrzenie na całe zjawisko okiem Mentalcuta, będącego właścicielem bloga, z którego dowiedziałem się o moombahtonie. Rozwaliły mnie określenie że to 'dubstep dla dziewczyn' i 'murzyny biją w kokos'.
Czasy się zmieniają: cyfryzacja postępuje, wszystko „schodzi” do Internetu, ludzie są razem i żyją na dwa miasta, język angielski to obecnie podstawa, a muza – jak to muza, dla jednych zawsze będzie sztuką, sposobem wyrażania siebie, dla innych – produktem i opcją na obracanie wielomilionowym majątkiem.
Skąd taki wstęp? Otóż miałem wczoraj okazję (a może przede wszystkim przyjemność) uczestniczyć w „warsztatach” dziennikarstwa radiowego skierowanego na prezentację muzyki. Użyłem cudzysłów ponieważ zrobił się z nich w zasadzie panel dyskusyjny (tak to się ładnie nazywa:), podczas którego temat funkcjonowania prezentera w radio przeszedł (a właściwiej ukierunkował) na kondycję radia i muzyki w – uprośćmy – ambitniejszej formie w naszym kraju. Nie odbiegając jednak od głównego tematu, bo wszystko się tu ładnie łączy – zakończyło się, nazywając zjawisko po imieniu, narzekaniem. W skrócie na brak funduszy, lenistwo Polaków w poszukiwaniu ciekawych dźwięków, słaba dostępność płyt i polityczne gierki. Oliwy do ognia dolały później już prywatne rozmowy. Pierwsza, która była znakomitym przykładem tego, że jak samemu nie zadba i nie dopilnuje się spraw związanych z organizacją imprez, promocją itd. to nikt (czytaj: osoby, które powinny być za to odpowiedzialne) się nimi nie zainteresuje. Druga zaś to temat do jeszcze głębszych przemyśleń. Wywiązała się dyskusja dotycząca kultury kupowania płyt, kolekcjonerstwa jako takiego, nie wykorzystywania potencjału, który oferują pewne miasta i znowu – edukacji muzycznej. Czyli znowu marudzenie. Koniec końców z Warszawy wracałem dość skonsternowany, ale mimo wszystko entuzjastyczny i chyba jednak trochę podbudowany. Po pierwsze dlatego, że mam tę przyjemność znać ludzi, którzy mimo trudności, jakie zapewniają nasze polskie realia (blablabla), pozostają jednak wierni tej magicznej pasji do muzyki, walczą o swoje i chce im się to nadal kontynuować. Wiadomo, że nie jest lekko, ale gdyby nie było warto z pewnością już dawno daliby sobie spokój;) Po drugie zaś dlatego, że udzieliła mi się pozytywna energia Goldierocks.
No właśnie: Goldierocks była promowana jako gwiazda paneli, a jak dotąd nic o niej. Szczerze mówiąc, bardzo spodobała mi się jej postawa podchodzenia do tematu z ogromnym samozaparciem, entuzjazmem i wytrwałością. Dobra, można sobie tam mówić, że Brytole już tak mają, ale nawet jeśli, to mało mnie to obchodzi. Cała jej wypowiedź o budowaniu swojej pozycji, promowaniu nazwiska, potem już pseudonimu, pracy za darmo (‘But I felt important’) i o tym, że znalazła niszę jako dziewczyna za DJką, która na dodatek idiotycznie podskakuje podczas puszczania muzyki, spowodowała, że zacząłem trochę inaczej podchodzić do kwestii wiek a osiągnięcia. Przede wszystkim jednak zacząłem wierzyć, że to, co robię ostatecznie ma jakiś sens, a dodatkowo muszę zadbać o wytrwałość.
Czyli nie ma lekko, ale w tym wypadku plusy znacznie przewyższają minusy; ważne, że dopóki jest siła i są chęci, to wszystko można jakoś pogodzić i wiele osiągnąć.
DJ Mitsu The Beats jest jednym z tych artystów, dzięki którym mówię, że na winylach wychodzą ciekawsze rzeczy niż na CD. Płyta ‘Universal Force’, jak ognia unika srebrnego krążka, będąc zadowoloną z analogowego wydania. W zasadzie to nawet się nie dziwie, bo muzyka, którą tworzy Mitsu wespół z zaproszonymi raperami i wokalist(k)ami dużo lepiej brzmi płynąc spod igły.
Pochodzący z Japonii autor wspaniale przyjętych mixów ‘28roses’ czy ‘one more roses’, wypracował sobie charakterystyczne wysmakowane i stylowe brzmienie. Wprawnie miesza tradycyjny hip hop z futurystycznie naznaczoną elektroniką i jazzowym zacięciem. Wszystko jest pięknie rozbujane i osadzone na konkretnym bicie, któremu trudno się oprzeć. Czasem muzykę wzbogaca kosmiczne, funkowe podbicie z szybkim tempem i trąbkami, a czasem pełne duszy klawisze czy rozbiegana perka, jednak zawsze obowiązkowy jest udział znakomitych MC, rapujących w ojczystym języku Mitsu (B.D. czy 鎮座DOPENESS). Największe poruszenie otrzymujemy w ostatnim kawałku – zagrane na pianinie outro jest czystą esencją piękna. Warto sprawdzić, jak z poczuciem rytmu u braci z dalekiego wschodu. A w zasadzie nie tyle sprawdzać tylko mu się poddać, bo akurat z tym u nich jak najbardziej w porządku.
6th Borough Project czyli pierwszy długograj w wytwórni Delusions Of Grandeur prowadzonej przez Jimpstera. Brzmienie typowo deep house'owe, ale jest w nim cos intrygującego, niby stare patenty, ale brzmi to dość świeżo. Myślę, że będzie gorąco, a póki co poniżej do odsłuchu kawałek z płyty 'One Night In Borough' Changin' - porcja znakomitego, deepowego brzmienia.
Od wczoraj jaram się mixem pochodzącym z UKnowMe Records (Kixnare, Teielte), w którym zaprezentowane są zarówno kawałki już wydane w barwach labelu, jak również te, które mają ukazać się w niedługim czasie. Całość zmiksował Buszkers, a ja słuchając tego mam ogromną frajdę. Po pierwsze, dlatego, że wszystkie kawałki to polska robota, po drugie dlatego, że znowu pojawił się w Polsce label na który warto stawiać w ciemno, po trzecie – ponieważ ‘do gry wraca’ Envee i wreszcie po czwarte – do głosu dochodzą naprawdę utalentowani producenci.
Kiedy pierwszy raz słuchałem Showcase’a nie miałem przed sobą playlisty. Wiedziałem, że wszystko to numery z UKM a mimo to przez chwilę zastanawiałem się „skąd się tu wziął Flying Lotus” – niech to będzie najlepszą rekomendacją. Całość do posłuchania np. poniżej, a do ściągnięcia pod TYM LINKIEM.
Maj w katowickim klubie FLOW prezentuje się jak na powyższy flyer - czyli całkiem ciekawie. Przede wszystkim 21 maja urodziny warszawskiego kolektywu BEATS FRIENDLY z gościnnym live actem BuenoBros - warto wpadać. A tydzień wcześniej live act SLG, który - mam wrażenie - gra częściej za granicą niż w Polsce, więc tym bardziej wypada się pojawić;)
A Beatsom z okazji 7mych urodzin 100lat. Ale szybko leci:)
Trochę przespałem dość ważne wydawnictwo, choć przyznaję, że zrobiłem to celowo. Denerwował mnie bowiem hype, który wywołała kolaboracja trzech panów, a dokładnie Thoma Yorke’a, Kierana Hebdena i Williama Bevana. Dwóch ostatnich zaskoczyło świetnym wydawnictwem w ubiegłym roku (znakomite nagranie ‘Moth’ będące idealnym hymnem elektroniki z kieszonki post-dubstep/dubtechno). Fakt pojawienia się na rynku ‘Ego/Mirror’ był podsycany również informacją o tym, że z zakupem należy się śpieszyć, gdyż mało osób będzie mogło się EPką nacieszyć w formie fizycznej. Płyta krąży teraz w drugim obiegu osiągając coraz większe ceny, a trójka panów zbiera same dobre opinie. I nie dziwie się, bo to solidne wydawnictwo. ‘Ego’ to mocny bit z rozmytymi, wyśpiewywanymi jakby od niechcenia frazami Yorke’a (cały Thom…) wzbogacane delikatnym plumkaniem generowanym przez Four Teta. Muszę przyznać, że końcówka brzmi dość poruszająco za sprawą delikatnych klawiszowych arpeggio. W sumie to więcej w tym utworze Yorke’a i Buriala, a to i tak lepiej w porównaniu z ‘Mirror’, który mógłby spokojnie zająć miejsce wśród solowego dorobku tego drugiego z gościnnym udziałem Thoma. Być może Kieran nie uczestniczył w ostatnim etapie produkcji, a może wolał się schować za charakterystycznym stylem znanym z płyt Bevana – tego nie wiemy. Koniec końców warto tego posłuchać. Mroczna to muzyka, ale i pełna ciekawego, deszczowego klimatu, zaś sam wokalista Radiohead brzmi na tych bitach wprost rewelacyjnie. Szczerze przyznaję, że liczę na kontynuację tej ciekawej kolaboracji, która mogłaby zostać zwieńczona nawet i longplayem.
Jakoś mało tu ostatnio było o polskiej muzyce. Faktycznie mocniej byłem zaangażowany w dźwięki rodzące się za granicami naszego kraju. Dziś moment na zmianę tej sytuacji bowiem dostał się w moje ręce (poprawniej chyba rzec w uszy) projekt Jakuba Ambroziaka legitymującego się (hehe) ksywą Nox. EPka zatytułowana ‘No Album’ składa się z 5 tracków i chociaż trwa jedynie 12 minut to jest zapowiedzią niezłego talentu na rodzimej scenie bitowej. Przyznam szczerze, że nawet trochę szkoda, że dwa najlepsze kawałki są tymi najkrótszymi, ale z drugiej strony produkcje podobnej długości charakteryzują takich tuzów jak Teebs czy Nosaj Thing. Nie wymieniam ich tutaj bez powodu, bo to właśnie mniej więcej w takim stylu utrzymane są produkcje Noxa. Zwarte, acz mające w sobie swoistą eteryczność, lekkość, a jednocześnie niepokój. Trzeba przyznać, że poza intrygującym brzmieniem, całość ma specyficzny klimat stworzony na styku rozedrgania a równocześnie harmonii uzyskany czy to za pomocą pociętych monologów, czy fletu poprzecznego, czy samymi szumami i trzaskami dodanymi w tle. Wszystko brzmi bogato i introwertycznie zarazem, jest dobrze wyważone i w zasadzie nie ma się do czego przyczepić. Autor zapowiada kolejne wydawnictwo już niedługo – warto na nie poczekać i być na bieżąco z propozycjami Noxa, który obrał dobry kurs.
Do wydania EPki zatytułowanej ‘Creature Dreams’ jeszcze nie całe trzy tygodnie. Przypominam, że dwunastka ma ukazać się w barwach wytwórni Brainfeeder.
Całkiem niedawno (bo chyba przedwczoraj?) Toki udostępniła pierwszy singiel z rzeczonej EPki. Kawałek nosi tytuł ‘Bright Shadows’ i wystarczy posłuchać pierwszej minuty żeby zorientować się, że mamy do czynienia nie tylko z progresem, ale również z... podopieczną Flying Lotusa. Postęp mnie cieszy, ale póki co nie wiem jak odnosić się do wpływu FlyLo na twórczość Lee. Z jednej strony nie od dziś wiadomo, że Steven Ellison to znakomity producent i pod jego kuratelą młodziutka Toki może się jedynie rozwinąć, z drugiej strony mam obawy, że to zdominuje jej styl. Chociaż może przesadzam? Poczekam więc z ostatecznymi opiniami do premiery EPy, a tymczasem kto jeszcze nie słuchał singla, może nadrobić zaległości POD TYM LINKIEM dzieki uprzejmości portalu XLR8R.com.
Piękny tytuł, prawda? Nowa płyta Jill Scott nosić będzie tytuł The Light Of The Sun i ukaże się 26 czerwca nakładem Warner Records. To tytuł posta mamy wytłumaczony, a teraz pora na jakieś konkrety.
Konkret numer jeden: Album będzie złożony z 18 tracków (tracklista w komentarzach) co oznacza długie godziny z nim spędzone.
Konkret numer dwa: to ujawniony drugi singiel z płyty 'So In Love', który przypadł mi do gustu o wiele bardziej niż kawałek nagrany z Eve (choć ten też jest niczego sobie:) [nie no wycofuje to, 'Shame' też jest zajebiste], a posłuchacie go np tu.
Konkret numer trzy: oczywiście okładka.
Jill schudła i na okładce prezentuje się wręcz pięknie. Już sama ta okładka sprawia, że czuję się jakby lato właśnie trwało. Cytując soulbowl "To będą piękne wakacje!"