Sielska droga przerwana pasmem jezdni i barierką, przez którą przebiega czterech golasów. Tak wygląda okładka płyty 'Með Suð Í Eyrum Við Spilum Endalaust' autorstwa czteroosobowej załogi z Islandii - Sigur Rós.
Przyznam, że kiedy w 2005 roku usłyszałem album 'Takk' nieco nużyły mnie kompozycje na nim zawarte. To było powodem odstawienia zespołu na bok i braku zainteresowania wcześniejszym dorobkiem. Nie wiedziałem nawet, że wydają płytę. Ale postanowiłem zaryzykować i spróbować poznać ich jeszcze raz, uważniej przysłuchując się ich dokonaniom. Wszak w ciągu trzech lat na tyle dojrzała i zmieniła się moja wrażliwość na dźwięki, że tym razem mogło się udać. I rzeczywiście - udało się.
Nie słyszałem singli ani żadnych fragmentów płyty, kupiłem. Zaskoczenie przyszło w domu, bo okazało się, że muzyka, którą panowie oferują na piątym już albumie to dość radosne, pełne ciepła i nadziei, rozbudowane kompozycje. Zestawiając je z poprzednimi krążkami ktoś mógłby stwierdzić, że albo się starzeją, albo potrzebują kasy, albo skończyły im się pomysły na nieco bardziej - powiedzmy to - ambientowe kawałki. A ja nic na ten temat nie powiem poza stwierdzeniem, że mnie Sigur Rós w takiej wersji odpowiada.
Gdybym miał porównać muzykę zawartą na "Með Suð Í Eyrum Við Spilum Endalaust" rzuciłbym nazwę The Cinematic Orchestra. Rzecz jasna, mniej tu jazzu, a już na pewno hiphopowej rytmiki, ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że to islandzka wersja projektu Johna Swinscoe. Nie żeby mi to przeszkadzało - bardzo lubię muzykę serwowaną przez projekt z Ninja Tune. Równocześnie uspokajam: żaden to plagiat, a jedynie moje luźne skojarzenie. Dużo tu dźwięków pianina nadającego utworom łagodności i nieco nostalgii. Spory udział ma również gitara, z której wykrzesano nie tylko 'naturalne i standardowe' odgłosy lecz również nieco dziwniejsze - za pomocą smyczka... Do tego w kilku numerach, jak na przykład w otwierającym album 'Gobbledigook' pojawia się perkusja, w którą w rytmicznym szale wali Orri Páll Dýrason. I to chyba właśnie perkusja nadaje kompozycjom, prócz skoczności rzecz jasna, tą wesołość i atmosferę beztroski. Jednocześnie wywołuje ciarki. Jest nieodłącznym elementem tego krążka, dodaje mu charakter i tempo, które gdzieś w połowie płyty ginie. Po świetnym 'Festival' pozostawieni jesteśmy w towarzystwie rzeczonych wcześniej gitar i pianina, pojawiają się smyczki i sekcja dęta... Robi się o wiele bardziej spokojnie i poważnie. Rzekłbym nawet, że wzniośle, co niekoniecznie każdemu może przypaść do gustu. To właśnie w nagrywanym na żywo 'Ára Bátur' najpełniej ujawnia się romans Sigurów z muzyką klasyczną, a wrażenie potęgowane jest dodatkowo przez udział The London Oratory School Schola.
Nie sposób pominąć udziału wokalisty. Jego śpiew dodaje utworom nieco sentymentalnego, może i infantylnego elementu. Jón Þór Birgisson śpiewając używa islandzkiego, często wspomina się też o wymyślonym przez niego na użytek zespołu, własnym języku. Ale tutaj pojawia się jeszcze coś nowego - angielski, który do tej pory konsekwentnie pomijano. Nie ma go zbyt wiele, bo użyty został tylko w kończącym płytę utworze lecz może to być zapowiedź zmian, które nastąpią na kolejnym krążku. Czy wyjdą na dobre zespołowi z Islandii? Chyba jednak wolałbym, aby wokale były w ich ojczystym języku - to jeden z tych elementów, które pozwalają zachować im niezwykłość i mistyczność kompozycji. Na razie jednak mamy 'Með Suð Í Eyrum Við Spilum Endalaust' i dla mnie to po prostu piękna płyta, która mimo iż nagrywana w kilku studiach na świecie (kolejne nowum), wydaje się być nieskalana światowym blichtrem, pośpiechem i gonitwą za pieniądzem. Warto.
Przyznam, że kiedy w 2005 roku usłyszałem album 'Takk' nieco nużyły mnie kompozycje na nim zawarte. To było powodem odstawienia zespołu na bok i braku zainteresowania wcześniejszym dorobkiem. Nie wiedziałem nawet, że wydają płytę. Ale postanowiłem zaryzykować i spróbować poznać ich jeszcze raz, uważniej przysłuchując się ich dokonaniom. Wszak w ciągu trzech lat na tyle dojrzała i zmieniła się moja wrażliwość na dźwięki, że tym razem mogło się udać. I rzeczywiście - udało się.
Nie słyszałem singli ani żadnych fragmentów płyty, kupiłem. Zaskoczenie przyszło w domu, bo okazało się, że muzyka, którą panowie oferują na piątym już albumie to dość radosne, pełne ciepła i nadziei, rozbudowane kompozycje. Zestawiając je z poprzednimi krążkami ktoś mógłby stwierdzić, że albo się starzeją, albo potrzebują kasy, albo skończyły im się pomysły na nieco bardziej - powiedzmy to - ambientowe kawałki. A ja nic na ten temat nie powiem poza stwierdzeniem, że mnie Sigur Rós w takiej wersji odpowiada.
Gdybym miał porównać muzykę zawartą na "Með Suð Í Eyrum Við Spilum Endalaust" rzuciłbym nazwę The Cinematic Orchestra. Rzecz jasna, mniej tu jazzu, a już na pewno hiphopowej rytmiki, ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że to islandzka wersja projektu Johna Swinscoe. Nie żeby mi to przeszkadzało - bardzo lubię muzykę serwowaną przez projekt z Ninja Tune. Równocześnie uspokajam: żaden to plagiat, a jedynie moje luźne skojarzenie. Dużo tu dźwięków pianina nadającego utworom łagodności i nieco nostalgii. Spory udział ma również gitara, z której wykrzesano nie tylko 'naturalne i standardowe' odgłosy lecz również nieco dziwniejsze - za pomocą smyczka... Do tego w kilku numerach, jak na przykład w otwierającym album 'Gobbledigook' pojawia się perkusja, w którą w rytmicznym szale wali Orri Páll Dýrason. I to chyba właśnie perkusja nadaje kompozycjom, prócz skoczności rzecz jasna, tą wesołość i atmosferę beztroski. Jednocześnie wywołuje ciarki. Jest nieodłącznym elementem tego krążka, dodaje mu charakter i tempo, które gdzieś w połowie płyty ginie. Po świetnym 'Festival' pozostawieni jesteśmy w towarzystwie rzeczonych wcześniej gitar i pianina, pojawiają się smyczki i sekcja dęta... Robi się o wiele bardziej spokojnie i poważnie. Rzekłbym nawet, że wzniośle, co niekoniecznie każdemu może przypaść do gustu. To właśnie w nagrywanym na żywo 'Ára Bátur' najpełniej ujawnia się romans Sigurów z muzyką klasyczną, a wrażenie potęgowane jest dodatkowo przez udział The London Oratory School Schola.
Nie sposób pominąć udziału wokalisty. Jego śpiew dodaje utworom nieco sentymentalnego, może i infantylnego elementu. Jón Þór Birgisson śpiewając używa islandzkiego, często wspomina się też o wymyślonym przez niego na użytek zespołu, własnym języku. Ale tutaj pojawia się jeszcze coś nowego - angielski, który do tej pory konsekwentnie pomijano. Nie ma go zbyt wiele, bo użyty został tylko w kończącym płytę utworze lecz może to być zapowiedź zmian, które nastąpią na kolejnym krążku. Czy wyjdą na dobre zespołowi z Islandii? Chyba jednak wolałbym, aby wokale były w ich ojczystym języku - to jeden z tych elementów, które pozwalają zachować im niezwykłość i mistyczność kompozycji. Na razie jednak mamy 'Með Suð Í Eyrum Við Spilum Endalaust' i dla mnie to po prostu piękna płyta, która mimo iż nagrywana w kilku studiach na świecie (kolejne nowum), wydaje się być nieskalana światowym blichtrem, pośpiechem i gonitwą za pieniądzem. Warto.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz